Betty Neels - Pocałunek pod jemiołą, ● Harlequin Romance

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BETTY NEELS
Pocałunek
pod jemiołą
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był deszczowy październikowy wieczór; po wąskich, zanie­
dbanych uliczkach londyńskiego East Endu wiatr rozwiewał
strzępy gazet, puste puszki i papiery. Przynosił je również na
szeroki podest masywnego, starego szpitala górującego nad oko­
licą. Ale drzwi były zamknięte, wewnątrz zaś panowała cisza
i porządek. Było tu ciepło i przytulnie, a w powietrzu unosiła
się woń środków dezynfekcyjnych, pasty do podłóg oraz kolacji
właśnie rozwożonej do szpitalnych sal. Takich zapachów nie
czuło się we wspaniałych, nowoczesnych szpitalach, gdzie na
pacjentów czekały kwiaty, kawiarnie oraz tablice informacyjne,
tak wyraźne, że nawet głupi mógł je zrozumieć.
St Luke nie należał do nowoczesnych szpitali; miał dwieście
lat i przeznaczony był do likwidacji. Zresztą ludzie odwiedza­
jący ten przybytek nie przychodzili tu, by podziwiać kwiaty.
Kierowali się, zgodnie ze wskazówkami umieszczonymi na
ścianach, albo na fizykoterapię, albo do pracowni rentgena,
a gdy już tam dotarli, siadali na drewnianych ławkach w pocze­
kalni i gawędzili z przypadkowymi sąsiadami. To był ich szpi­
tal, czuli się tu jak w domu; długie, mroczne korytarze, staro­
świeckie windy i nie kończące się klatki schodowe nikomu nie
sprawiały kłopotów.
Nie przysparzały ich także Ermentrudzie Foster, spieszącej
na ostatnie piętro, by dostarczyć pilną wiadomość. Sekretarka
profesora Mennolta wyłoniła się ze swego pokoju akurat w mo­
mencie, gdy Ermentruda po całym dniu pracy w szpitalnej cen-
6
trali telefonicznej była również gotowa do wyjścia, i poprosiła
o dostarczenie profesorowi pilnych papierów.
- Och, już jestem spóźniona - mówiła gorączkowo sekre­
tarka. - Umówiłam się ze swoim chłopakiem. Idziemy na ten
nowy film...
Ermentruda, która nie miała przed sobą perspektywy ani
randki z chłopakiem, ani filmu, zgodziła się bez sprzeciwów.
Profesor Mennolt siedział przy biurku zagłębiony w papie­
rach; na wydatnym nosie miał okulary. Znany neurolog przeby­
wał w St Luke na specjalne zaproszenie, by podzielić się z tu­
tejszymi studentami i lekarzami swą wiedzą na temat leczenia
pacjentów cierpiących na ciężkie schorzenia neurologiczne.
Całkowicie pochłonięty lekturą artykułu o dystrofii mięśni, ma­
chinalnie odpowiedział „proszę" na pukanie do drzwi i przez
moment nie podnosił wzroku.
Ermentruda, lekko zakłopotana, wsunęła głowę przez drzwi.
Profesor spojrzał na nią w roztargnieniu. Zobaczył sympatycz­
ną, choć niezbyt ładną twarz, o lekko zadartym nosie, dużych
oczach i szerokich, uśmiechniętych ustach.
Otworzyła szerzej drzwi i podeszła do biurka.
- Panna Crowther prosiła, bym to panu przyniosła - wyjaś­
niła swobodnie. - Była z kimś umówiona i chciała szybciej
wyjść do domu...
Profesor zerknął na stojącą przed nim niedużą, krągłą, ale
zgrabną dziewczynę i znów popatrzył jej w twarz, zastanawia­
jąc się, jakiego koloru włosy schowała pod chustką...
- A pani, panno...? - Urwał i uniósł brwi.
- Foster. Ermentruda Foster. - Uśmiechnęła się do niego.
- Prawie tak samo trudne jak pańskie, czyż nie? - Poczuła na
sobie lodowate spojrzenie niebieskich oczu. - Mam na myśli
nasze nazwiska - wyjaśniła, na wypadek gdyby nie zrozumiał.
7
- Pracuje pani w szpitalu? - spytał, odkładając pióro.
- Tak. Jestem telefonistką. Czy długo pan u nas zostanie?
- Nie sądzę, by długość mojego pobytu w Londynie mogła
panią naprawdę interesować, panno Foster.
- Chciałam tylko powiedzieć... że musi pan czuć się trochę
samotnic - odparła z uprzejmym uśmiechem. - Prawdę mó­
wiąc, chciałam pana zobaczyć. Tyle o panu słyszałam...
- Czemu mam przypisać to zainteresowanie?
- Wszyscy mówią, że jest pan bardzo przystojny i wcale
niepodobny do Holendra... -Urwała, ponieważ jego oczy stały
się lodowate.
- Panno Foster - powiedział spokojnie - myślę, że powinna
pani już pójść. Mam mnóstwo pracy. I proszę powiedzieć pannie
Crowther, by w przyszłości sama załatwiała moje sprawy.
Pochylił się nad książką i ostentacyjnie nie odrywał od niej
wzroku.
Ermentruda zamknęła za sobą drzwi. Nadal pogrążona
w myślach o profesorze wyszła z budynku i dołączyła do kolej­
ki oczekujących na autobus. Przystojny mężczyzna, przyznała
w duchu. Siwiejący blondyn o wspaniałym, szlachetnym nosie,
wyrazistych oczach i stanowczych ustach - być może trochę
zbyt wąskich. Nawet gdy siedział za biurkiem, sprawiał wraże­
nie bardzo wysokiego mężczyzny. Był jeszcze całkiem młody.
W gruncie rzeczy szpitalne plotkarki niewiele o nim wie­
działy...
Odwróciła się i zerknęła przez ramię; na ostatnim piętrze
w gabinecie profesora paliło się światło. Westchnęła. Nie polubił
jej... To zresztą było całkiem zrozumiałe. Zwracano jej już
uwagę, że nie odnosiła się do swych zwierzchników z należnym
szacunkiem i dystansem. Ale te uwagi nie zmieniły jej bezpre­
tensjonalnego, przyjaznego nastawienia do świata.
Urodzona i wychowana w Somerset, małej, prowincjonalnej
8
mieścinie, gdzie wszyscy mieszkańcy się znali, nie potrafiła
zaakceptować faktu, że londyńczycy z reguły nie zwracali uwa­
gi na innych ludzi. Znów pomyślała o profesorze, w dodatku
cudzoziemcu, siedzącym tam, daleko od swoich rodaków...
Profesor Mennolt, całkowicie zadowolony ze swego losu
i wcale nie czujący się samotnym cudzoziemcem w Londynie,
poprawił na nosie okulary i skupił uwagę na czytanym tekście.
Zdążył już całkowicie zapomnieć o Ermentrudzie.
Ermentruda wysiadła z zatłoczonego autobusu i po pięciu mi­
nutach marszu dotarła do jednego z szeregowych domów położo­
nych przy zaniedbanej uliczce. Otworzyła frontowe drzwi, a potem
z okrzykiem „To ja!" weszła do pokoju swej matki.
Starsza kobieta siedziała przy małym stoliku i robiła na dru­
tach. Nie przerywając pracy, podniosła wzrok i się uśmiechnęła.
- Witaj, Emmy. Kolacja czeka w piekarniku. Ale może naj­
pierw masz ochotę na herbatę?
- Sama zaparzę. Czy był list od ojca?
- Tak, leży na kominku. Miałaś pracowity dzień?
- Tak sobie.
Emmy zdjęła płaszcz i poszła do kuchni. Pomieszczenie by­
ło małe, urządzone staroświecko. Na półkach stało kilka
sztuk dobrej porcelany. Właściwie to wszystko, co pozostało
z ich starego domu, pomyślała, ustawiając na tacy spodki i fili­
żanki.
Gdy jej ojciec uczył w szkole w Somerset, mieszkali w po­
bliskiej wiosce w dużym, starym domu z wielkim ogrodem i ba­
jecznymi widokami. Ale ojciec stracił pracę i musieli dom opu­
ścić. Przenieśli się do Londynu do niedużego domku, który
pozostawiła im w spadku ciotka. Jeden z kolegów pomógł ojcu
znaleźć pracę w Londynie. Ale praca była słabo płatna, pani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •