Bethany Campbell - Ich troje i kot, ● Harlequin Romance

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bethany Campbell
Ich troje i kot
Rozdział 1
Gdy Lindsey McCoy wynajmowała domek w Dolphin Court, nie wiedziała, że
ma on swojego pelikana.
Obok domku znajdował się mały komunalny basen kąpielowy, obrzeżony
pasmem trawy i drzew – i to ustronne miejsce upodobał sobie pelikan ze złamanym
skrzydłem. Kaleki samotnik trzymał się z dala od swych pobratymców żerujących
na brzegu pobliskiego oceanu. Był niemal zupełnie oswojony. Nie bał się
mieszkających w domkach letniskowych ludzi, którzy dawali mu pożywienie i
nazwali go Mooch.
Lindsey, której mąż zginął półtora roku temu w wypadku samochodowym,
przeprowadziła się na Florydę, rozpaczliwie licząc na to, że zmiana otoczenia
wywrze dobroczynny wpływ na stan psychiczny jej pięcioletniego syna.
Todd był ładnym chłopcem. Szczupły i delikatny, z ciemnymi falującymi
włosami, wyglądem zewnętrznym przypominał matkę. Oboje mieli
zielononiebieskie oczy, w których wtedy, gdy byli jeszcze szczęśliwi, zapalały się
wesołe, figlarne iskierki. Ale to było dawno temu i Lindsey od miesięcy nie
widziała w oczach dziecka ani śladu wesołości. Po śmierci ojca chłopiec zmienił
się ogromnie. Stał się markotny, zamknięty w sobie i cichy. Z wyjątkiem
momentów, gdy budził się ze snu z krzykiem. Nigdy jeszcze nie widziała dziecka,
które byłoby tak poważne i milczące.
Gdy przeprowadzili się z Minnesoty na Florydę, wydawało się, że Todd niemal
nie zauważył oceanu i olśniewającej masy kwiatów. Nadal był w sobie zamknięty i
mówił jeszcze mniej niż dotąd.
Jedyną rzeczą, jaka go zainteresowała, był właśnie pelikan Mooch. Codziennie,
rano i wieczorem, Lindsey i Todd chodzili nad basen i karmili ptaka sardynkami.
I wtedy właśnie wydarzył się cud. Pewnego popołudnia, gdy oboje gdzieś
wyszli, na patio ich domku przywędrowała kotka. Nie miała obróżki, wystawały jej
żebra i drapała się bez przerwy. Najwyraźniej dokuczały jej pchły.
Nikt nie wiedział, skąd przyszła. Różni ludzie próbowali ją odpędzić, ale im się
to nie udawało. Znikała na chwilę po to, by po kilku minutach pojawić się
ponownie na patio. Pozostała tam przez cały dzień, wpatrując się w dom, tak jakby
na kogoś czekała.
Okazało się, że tym kimś był Todd. Lindsey wróciła z chłopcem do domu i gdy
tylko otworzył on drzwi prowadzące na patio, by pójść karmić pelikana, kotka już
tam na niego czyhała. Mrucząc, zaczęła się ocierać o jego gołe nogi, próbując
sięgnąć do kubełka z sardynkami.
Todd spojrzał na matkę. Wydał jej się w tym momencie tak mały, stroskany i
bezradny, że nie potrafiłaby mu odmówić niczego. Oczywiście nie odezwał się ani
słowem, ale jego udręczone zielone oczy wyrażały niemą prośbę. Wiedziała
dokładnie, o co mu chodzi.
– Nakarm ją – westchnęła i przygładziła dłonią swe długie włosy.
Todd sięgnął do wiaderka i podał kotce sardynkę. I to zupełnie wystarczyło.
Kotka uznała w tym momencie, że udało jej się znaleźć dom. Przynajmniej na jakiś
czas. W nocy spała w budce, w której składowano sprzęt do czyszczenia basenu, a
następnego ranka znowu zjawiła się na patio. Była – choć wydawało się to
niemożliwe – jeszcze chudsza niż poprzednio. Jej wygląd i zachowanie
wskazywały na to, że nie jest już samotna. W budce miała teraz ukryte nowo
narodzone kocięta.
Po raz pierwszy od miesięcy Todd był czymś naprawdę zafascynowany. Karmił
nadal kotkę i nie mógł się doczekać, kiedy wyprowadzi ona na świat swoje
potomstwo.
Lindsey powiedziała mu stanowczo, że nie mogą wziąć do domu ani kotki, ani
kociaków. Warunki wynajmu domków w Dolphin Court wyraźnie zabraniały
trzymania tam zwierząt domowych. Będą więc mogli jedynie dopilnować, aby
małe dorosły na tyle, by można je było odłączyć od matki i wówczas trzeba będzie
poszukać dla nich jakichś opiekunów.
Todd wyraził zgodę skinieniem głowy, ale wyglądał na bardzo zmartwionego.
Lindsey miała poczucie winy, ale wiedziała, że nie mogą wyprowadzić się stąd
tylko dlatego, że przybłąkał się do nich kot. Domek – co prawda ciasny – miał
ogromne zalety: położony był tuż nad oceanem, a jednocześnie był niewiarygodnie
tani.
Todd zdawał się to wszystko rozumieć, ale nadal niecierpliwie oczekiwał
pojawienia się kociąt. Lindsey także była tym zaintrygowana.
Wreszcie, po upływie czterech tygodni, kotka zdecydowała się dokonać
formalnego przedstawienia swych dzieci. Gdy Lindsey i Todd przyszli ją nakarmić,
wypełzła z dziury pod fundamentem budki, niosąc w zębach mały, puszysty
kłębuszek. Był to trójkolorowy kotek, pomarańczowo-szaro-biały. Matka położyła
go przed Toddem, a następnie powróciła do szopy i przyniosła identyczne łaciate
stworzonko. A potem jeszcze dwa następne.
Lindsey była uradowana. Cztery śliczne kociaki, tak pięknie umaszczone, że nie
będzie problemu ze znalezieniem na nie amatorów. Todd, zachwycony i
rozradowany, siedział na ziemi i bawił się z małymi.
Ale to jeszcze nie był koniec. Kotka wybrała się do budki po raz piąty. Na
widok ostatniego kociątka Todd rozdziawił usta, a Lindsey – zdumiona i ubawiona
– nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nigdy w życiu nie widziała tak cudacznego
zwierzaka.
Kotka zdeponowała swój skarb na kolanach Todda, tak jakby ofiarowała mu go
w prezencie. Chłopiec śmiał się z radości, ale po chwili posmutniał znowu i
błagalnie popatrzył na matkę.
– Mamo? – spytał cichutko.
Dźwięk tego słowa i radość, którą widziała przez moment na twarzy dziecka,
wstrząsnęły nią. Od czasu śmierci Jerry'ego nigdy nie zdarzyło się, by mały
zapragnął czegoś na tyle, by aż o to poprosić.
Ze strachem uświadomiła sobie, że nie ma wyboru. Nic nie było w mocy
zmusić ją do tego, by odebrać Toddowi tego piątego kociaka. Był on najmniejszy z
miotu, również łaciaty, ale jego łaty nie miały wspaniałego technikoloru
rodzeństwa. Zdobiła go tylko czerń i biel, lecz mimo to jego pyszczek wyglądał jak
twarz cudownego błazna.
Miał idealnie symetryczne, czarne łaty na obu oczach i uszach. Pozostała część
pyszczka była biała, z wyjątkiem nosa, na środku którego widniała czarna łatka o
kształcie i rozmiarach dokładnie takich jak as pik. Wyglądał po trosze jak panda, a
po trosze jak karta do gry. Po obu stronach czarnego noska lśniły niebieskie,
zdumione ślepka, tak jakby sam również był zdziwiony tym, że wygląda tak
cudacznie.
Przednie łapki miał białe, ozdobione czarnym paskiem. Grzbiet – jakby
przyodziany w czarną pelerynę, lecz gdy Todd odwrócił go, by pogłaskać po
brzuszku, kot zdał się mieć na sobie archaiczne kąpielowe pantalony o tej samej
barwie. Choć nie tylko.
Lindsey nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Ten mały dziwak miał na
genitaliach białą łatkę, która wyglądała tak, jak przypięty do czarnych szortów
figowy listek.
– Mamo? – odezwał się powtórnie Todd, podnosząc na nią wzrok.
Lindsey kiwnęła głową i zwichrzyła dłonią ciemną czuprynę chłopca.
Powiedziała mu, że znajdą jakiś sposób na to, aby zatrzymać kociaka.
Minęły następne cztery tygodnie. Wydawało się, że Todd niemal wrócił do
siebie, chociaż nadal mówił bardzo mało. Codziennie bawił się z kociakami albo
przyglądał się ich zabawom, podczas gdy stara kotka wygrzewała się na słońcu i
mruczała.
Pelikan Mooch nie był zachwycony pojawieniem się kotów. Przyglądał się im
podejrzliwie, starał się trzymać z dala i uciekał niezdarnie, ilekroć próbowały go
gonić wokół basenu.
Lindsey odbyła długą i kosztowną rozmowę z właścicielem domku, panem
Hidalgo, który mieszkał w Miami. Opowiedziała mu wszystko o Toddzie, po czym
poprosiła, aby pozwolił zatrzymać im kotka.
Pan Hidalgo zmiękł wreszcie i zgodził się na to pod warunkiem, że kot
pozostanie na dworze. Jeśli dowie się natomiast, że jest on wpuszczany do domku,
to wyrzuci ich wszystkich troje.
Tom wpadł w ekstazę. Nazwał kotka Bożo, gdyż tak nazywał się błazen w
jednej z jego ulubionych książek. Zaczął naprawdę na nowo mówić – choć prawie
zawsze zwracał się tylko do kota. Ale w każdym razie mówił. Lindsey odczuła
ogromną ulgę. O mało nie rozpłakała się ze szczęścia.
Zgodnie z przewidywaniami, nie było problemu ze znalezieniem chętnych na
kocięta. Gorzej było z ich matką. Ale wreszcie, poprzez miejscowego weterynarza,
Lindsey udało się znaleźć rodzinę, która szukała miłego, dorosłego kota. Pojechała
razem z Toddem, aby odwieźć kotkę do Key Largo, gdzie ludzie ci mieli swój dom.
Dwie małe dziewczynki przywitały nowego przybysza tak radośnie, że nie ulegało
wątpliwości, iż kotka została oddana naprawdę w dobre ręce.
Ale mimo wszystko, gdy wracali oboje do swego Vaca Key, Lindsey było
smutno. Todd również był przygnębiony. W obawie, aby się nie rozpłakał, Lindsey
prowadziła wóz przekraczając nieco dozwoloną prędkość. Liczyła na to, że mały
rozpogodzi się, gdy tylko zobaczy swego Bożo.
Niestety, gdy wrócili do domu, kotka nie można było nigdzie znaleźć. Nikt z
sąsiadów go nie widział. Todd czekał na niego przez całe popołudnie, a potem
jeszcze długo po zmierzchu. Na próżno. Bożo się nie pojawił.
Chłopiec był tak strapiony, że Lindsey naprawdę to przeraziło. Tuliła malca
przez całą noc, próbując go jakoś pocieszyć. Uspokajała go, zapewniając, że kot na
pewno się znajdzie. Gładziła jego ciemne włosy, ale gdy spojrzała mu w oczy i
spostrzegła, że są one wypełnione łzami, sama omal się nie rozpłakała. Mały nie
powiedział ani słowa, a Lindsey przytuliła go do siebie jeszcze czulej.
– Boże, nie pozwól, by z kotem stało się coś złego – powtarzała bez przerwy
bezgłośną modlitwę.
– Spraw, by wrócił do domu. To dziecko tak bardzo go potrzebuje. Błagam Cię,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •