Beverley Jo - 01 Małżeństwo z rozsądku , B

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rozdział 1

Eleonora Chivenham leżała skulona w wielkim łożu. Jak na późny kwiecień było bardzo zimno,

pokój nie miał kominka, a przez nieszczelne okno przedostawało się chłodne i wilgotne powietrze.

To nie zimno było wszakże przyczyną jej dreszczy, lecz hałasy dochodzące z niższych pięter domu

jej brata, Lionela. Wrzaski, śpiewy i głośny kobiecy śmiech świadczyły o tym, że na dole odbywa

się kolejna pijatyka.

Odkąd dwa miesiące ternu zamieszkała w tej wąskiej kamienicy przy Derby Square, zdarzało się

to niemal każdej nocy, a i za dnia nie bywało lepiej. Dom obrastał brudem, a leniwa i opryskliwa

służba nie kwapiła się do pracy.

Tęskniła za Chivenham Hall - rodzinną wiejską posiadłością w Bedforshire - gdzie wiodła spokojne

życie, dopóki brat nie wystawił dworu na sprzedaż, chcąc w ten sposób zyskać pieniądze na

pokrycie swych długów. Dom nie opływał w luksusy (służba składała się z zaledwie trzech, nędznie

opłacanych przez Lionela, osób), a mimo to Eleonora czuła się tam wolna i szczęśliwa. Mogła

czytać do woli w bibliotece, spacerować po okolicy i odwiedzać sąsiadów, których znała od

dziecka. Przy Derby Square brakowało książek godnych uwagi, nie było choćby namiastki parku i

przyjaciół.

Czasami miała ochotę uciec do Bedfordshire i zostać tam, zdając się na łaskę sąsiadów. Niestety

mu­siała jeszcze poczekać. Zgodnie z wolą ojca, do ukończenia dwudziestego piątego roku życia

pozostawała pod kuratelą brata, inaczej Lionel zgarnąłby część przypadającego na nią spadku.

Wiedziała, że jej ucieczka byłaby mu na rękę, dlatego postanowiła wytrwać, zwłaszcza że

"opieka" sprawowa­na przez brata już wkrótce miała dobiec końca.

Wyjątkowo głośny krzyk, który dobiegł z dołu, spowodował, że jeszcze bardziej skuliła się pod

kocem, naciągając go na głowę. Ubóstwo nie przeszkadzało Lionelowi w rozrywkach. Czy

przetrwa ostatnie dwa lata pod opieką brata? Rzadko kiedy udawało jej się sprzeciwić Lionelowi.

Umiejętnie manipulował ludźmi, nawet własnymi rodzicami, a ją często wplątywał w bardzo

kłopotliwe sytuacje.

Jeśli sprzedał wiejską posiadłość tylko po to, żeby uprzykrzyć jej życie, to w pełni mu się udało.

Zza drzwi dobiegły odgłosy kroków i śmiech. Eleonora ostrożnie wstała z łóżka, aby upewnić się,

że drzwi pokoju i te prowadzące do sąsiedniej garderoby zostały dokładnie zamknięte. Uśmiechnęła

się na myśl o swoich obawach. Garderoba była zamknięta od tak dawna, że nikt już nie pamiętał,

gdzie znajdował się klucz.

Wiedziała jednak, że ostrożności nigdy za wiele.

Mimo że podłość brata miała pewne granice, Eleonora zdawała sobie sprawę, że ze względu na

rosnące długi Lionelowi coraz bardziej zależało na jej części majątku.

Dwa dni temu dopadł ją w korytarzu, żeby pogratulować propozycji zamążpójścia.

-  Kto miałby mi się oświadczyć? - spytała. - Przecież nikogo nie znam.

-  Nie przesadzaj, kochana siostrzyczko - odparł, uśmiechając się znacząco. - Przedstawiłem cię niektórym z moich gości, ale ty jesteś tak nieśmiała, że zawsze potem uciekałaś.

-  Nie powodowała mną nieśmiałość, lecz obrzydzenie- odpowiedziała cierpko Eleonora. Roześmiał się. Reagował tak, gdy był niezadowolony.

-  Nie jesteś już młódką, Nell. Liczysz sobie dwadzieścia trzy wiosny, to wiek dość zaawansowany, a ja mam kandydata na twoje wdzięki. Nie chciałabyś zostać damą, co?

-  Ja jestem damą - odparła. - A jeśli chodzi o kandydata na męża, braciszku, trudno o dżentelmena w twoim otoczeniu.

-  Hrabia nie musi być dżentelmenem, moja droga.

Lord Deveril nie może się doczekać, kiedy zacznie zabiegać o twoje względy. Deveril! Eleonora wzdrygnęła się na samą myśl o nim. Najgorszy z kompanów jej brata, uosabiał zło w najczystszej postaci. Lionel miał dopiero dwadzieścia pięć lat, był egoistyczny i złośliwy, ale zdaniem Eleonory to Deveril sprowadził go na złą drogę, dostarczając najwymyślniejszych rozrywek, którym zawsze towarzyszył alkohol i narkotyki.

-              Nie wyjdę za Deverila - odparła z przekonaniem. Prędzej umrze.

-  Cóż za wyniosłość! - powiedział z szyderczym uśmieszkiem Lionel, skrywając zdenerwowanie. Zależało mu, aby to małżeństwo doszło do skutku. ­Lord Deveril zawsze dostaje to, czego chce, Nell, więc lepiej nie stawiaj oporu, jeśli ma być dla ciebie miły.

-  To on potrafi być miły? Zapamiętaj sobie, Lionelu, nie zgadzam się i nigdy nie zmienię decyzji. Nie dam się tak upodlić!

Wzdrygnęła się. Nie powinna sprzeciwiać się bratu. Wiedziała, że nie było to zbyt mądre posunięcie, ale obawiała się Deverila. Bała się jego wynędzniałego ciała, bijącej od niego trupiej woni, obślinionych warg i przebiegłych oczu. Nędzne życie na łasce brata wydawało się o niebo lepsze. Nagłe pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. - Kto tam? - spytała.

-              Nancy. Panienka napije się czegoś gorącego.

W tym hałasie i tak nie można spać. - Zza drzwi dobiegł łagodny, ale mocny głos. Nancy pracowała tu od niedawna. Była młoda, ładna i sprytna, ale do siostry swojego pana odnosiła się z szacunkiem.

Eleonora rzeczywiście nie liczyła na szybki sen, a ciepły napój dobrze by jej zrobił. Przeszła po wytartym dywanie, trzęsąc się z zimna pomimo grubej, flanelowej koszuli, którą miała na sobie, i ostrożnie uchyliła drzwi. Za nimi ujrzała pokojówkę; rude włosy miała w nieładzie, a w ręku trzymała zakrytą filiżankę.

-  Dziękuję, Nancy. To bardzo miło z twojej strony.

-  Eleonora wzięła napój od dziewczyny i chcąc odwdzięczyć się za okazaną jej dobroć, dodała: -Lepiej nie wracaj na dół. Nancy zarumieniła się, ale spojrzała zuchwale na Eleonorę.

-  Robię, co pan każe - odparła. Akcent, z jakim mówiła, zdradzał jej proste pochodzenie i niedawne przenosiny do miasta.

-  Jak uważasz - westchnęła Eleonora.

Żal jej było dziewczyn takich jak Nancy. Wykorzystywano je, a gdy stawało się to najgorsze i nieuniknione, wyrzucano. Eleonora mogła ją jedynie ostrzec.

Dokładnie zamknęła drzwi i pospiesznie wróciła do łóżka, które wydawało się teraz ciepłe i przytulne. Aromatyczna woń przypraw i ciepłego mleka dodała jej otuchy. Spróbowała łyczek. Smakowało rumem, trochę za słodkie jak dla niej, ale wypiła je ze smakiem. Ułożyła się wygodnie i zapadła Vi lekką drzemkę, nie zwracając uwagi na dochodzące z dołu hałasy. Zdawało jej się, że śpi jeszcze, kiedy do jej świadomości zaczął docierać jakiś dochodzący z dość bliska dźwięk. Usłyszała, jak zamknięte na głucho drzwi od garderoby otwierają się ze skrzypieniem. Ku swemu przerażeniu poczuła, że nie panuje nad własnym ciałem. Leżała bezwładnie, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu i widziała wszystko jak przez mgłę. W końcu, kiedy nadludzkim wysiłkiem, udało jej się nieco unieść na łokciach, zobaczyła, zbliżającą się Nancy.

-              Chyba nie jest panience zbyt wygodnie w tym warkoczu - powiedziała służąca z uśmieszkiem,
zabierając się do rozplatania włosów.

Eleonora chciała zaprotestować, ale nie wystarczyło jej sił. Jeśli pójdzie spać z rozpuszczonymi włosami, na drugi dzień nie da się ich rozczesać, ale Nancy pewnie robi to z dobrego serca. Ale co, u licha, ta dziewczyna wyprawia z guzikami jej nocnej koszuli?

-              Tak jest dobrze, panienko - powiedziała Nancy, popychając delikatnie Eleonorę, aż ta z powrotem
opadła na poduszki.
Powoli zapadała w sen.
 

Tymczasem w ponurym salonie piętro niżej Christopher Delaney, lord Stainbridge, przeżywał równie koszmarne chwile. Nigdy wcześniej nie był w tym domu. Zamierzał spędzić spokojny wieczór, ale gdy wychodził od White'a, zaczepił go Chivenham i niemalże siłą zaciągnął do swoich kompanów świętujących upadek Napoleona oraz powrót na tron dynastii Burbonów. Lord Stainbridge, któremu obca była przemoc, nie potrafił wyplątać się z tej sytuacji. Nie oponował, bo Chivenhama znał jeszcze ze szkoły w Eton, choć już wtedy niezbyt go lubił. Pozwolił zaciągnąć się do domu swojego szkolnego kolegi, ale jeden rzut oka na gości wystarczył,

aby utwierdzić go w przekonaniu, że trzeba to miejsce jak najszybciej opuścić. Ku swemu

zaskoczeniu spotkał tam jednak pewnego Francuza, który podzielał jego zainteresowanie sztuką i

chińską porcelaną. Popijając wino, dyskutowali na temat kilku przedmiotów, które pan Boileau

przyniósł dla gospodarza. Dopiero później lordowi Stainbridge'owi przyszło na myśl, że to

niemożliwe, aby zadłużony filister, jakim bez wątpienia był Chivenham, interesował się dziełami

sztuki.

Sir Lionel podszedł do nich i wziął zgrabną figurkę konia z nefrytu.

-  Ładny przedmiot, nie uważasz, Stainbridge?

-  Wspaniały. - Lord Stainbridge poczuł, że język

zaczyna mu się plątać, a ponieważ zawsze zachowywał umiarkowanie w piciu, zaczął podejrzewać, że . dolano mu coś do wina.

-  Doskonały niczym smukły chłopiec, prawda, Stainbridge? Hrabia wzdrygnął się na dźwięk głosu znienawidzonego lorda Deverila.

-  Nie - odpowiedział zwięźle, czując, że jego umysł nie działa tak sprawnie jak zwykle i celna riposta jest ponad jego siły.

-  Być może masz rację - przyznał Devril ugodowo.

-  Ale niektórzy z tych cudownych chłopców są niezwykle piękni. - Przybliżył się do Stainbridge'a i, zniżając głos, dodał: - Zwłaszcza ci z domu przy Rowland Street.

Lord Stainbridge z trudem opanował obezwładniające go przerażenie wywołane tą uwagą. To, co sugerował Deveril, było wykroczeniem, za które groziła kara śmierci, i choć Stainbridge, ze względu na swoją pozycję społeczną, z pewnością uniknąłby najwyższego wymiaru kary, skandal zrujnowałby mu życie.

Nie potrafił zebrać myśli. Co dziwniejsze, miał wrażenie, że w jego umyśle zalągł się ktoś obcy, próbujący wmówić mu, że cała ta sytuacja nie ma znaczenia. Nie mógł to być efekt działania zwykłego wina. Spróbował wstać. Zgodnie z przewidywaniami nie stracił kontroli nad swym ciałem, mięśnie pracowały jak zwykle, jedynie umysł płatał mu figle. Dlatego nie protestował, kiedy Chivenham objął go ramieniem i pociągnął za sobą.

-              Więcej odwagi, mój przyjacielu. Mamy dla ciebie kogoś wyjątkowego.
Lord Stainbridge znalazł się twarzą w twarz z chłopcem, którego często widywał w domu przy
Rowland Street.

Chłopak miał ogromne brązowe oczy, ocienione długimi, ciemnymi rzęsami i zaróżowione policzki. Adrian, bo tak było młodzieńcowi na imię, uśmiechał się, z zachwytem patrząc na Stainbridge'a, tak jak wtedy, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Hrabia robił, co mógł, aby nie dać po sobie poznać, że zna tego chłopaka. Jego przerażenie sięgało zenitu.

-  Chyba coś ci się pomyliło, Chivenham - rzekł z wysiłkiem, próbując odzyskać władzę nad otumanionym umysłem. - Wolę damy, byłem przecież żonaty.

-  Jeśli tak, to wybacz, Stainbridge. Zaszło jakieś okropne nieporozumienie! - odparł Chivenham, odciągając go od osłupiałego ze zdziwienia młodzieńca. - Chciałem sprawić ci przyjemność, a tu taka pomyłka. Muszę ci to jakoś wynagrodzić. Wiesz, na górze czeka na mnie cud dziewczyna, dziewica. Bierz ją, jest twoja - powiedział, po czym odwrócił się i obwieścił tę radosną nowinę pozostałym biesiadnikom, wzbudzając tym ich dzikie okrzyki radości.

Lordowi Stainbridge'owi wydawało się, że wstąpił do piekieł. Zewsząd otaczały go wykrzywione w ohydnym grymasie gęby, spowite oparami unoszącego się z kominka dymu. W nikłym świetle świec wyglądały makabrycznie.

Poczuł, że wszystko wymyka mu się spod kontroli i nie jest w stanie zapanować nad sobą. Najchętniej by stąd uciekł.

-  Nie, mój drogi - przekonywał Chivenham. - Byłbym niepocieszony, gdybyś nas w tej chwili opuścił. Zresztą jeśli wyjdziesz teraz, nie przyjmując mego podarku, pozostali gotowi pomyśleć, że to, o czym wspominałem wcześniej, jest prawdą. Chodź.

-  Ej! - dobiegł ich czyjś głos. - Pokaż, co potrafisz, bo jeszcze się okaże, że piłem z jakąś męską lalą.

-  Sam widzisz - powiedział Lionel. - To wszystko moja wina. Udowodnij, że się mylą, a w nagrodę

ofia­ruję ci konia, który tak bardzo ci się podobał. - Mó­wiąc to, podsunął Stainbridge'owi figurkę z nefrytu. ­Doskonała, niczym gibka kobieta, nieprawdaż?

-              Tak, tak, oczywiście - wybełkotał hrabia, pozwa­lając wyprowadzić się z salonu. Łatwiej było nie
stawiać oporu. Potrafi udawać, miał przecież żonę. A piękna figurka z nefrytu zasługuje na lepszego
właściciela.
*

Dochodzący z bliska dźwięk wyrwał Eleonorę z le­targu. Kiedy uniosła powieki, ujrzała nad sobą słabo oświetlone sylwetki brata i jakiegoś obcego mężczy­zny. Nieznajomy był wysoki, szczupły i blady. Wyda­wało jej się, że obaj stoją na końcu długiego tunelu, co niezmiernie ją zdziwiło, ponieważ pokój był bar­dzo mały. Ku swemu przerażeniu ujrzała również zbliżającą się sylwetkę lorda Deverila.

Rozmawiali, ale ich głosy były przytłumione i do­biegały z daleka. Chciała coś powiedzieć, ale nie mo­gła wydusić ani słowa.

-              Oto i ona - wybełkotał podpity Lionel. - Prze­pełniona słodyczą dziewica. Jestem pewien, że
prze­konasz tych wszystkich niedowiarków o swojej mę­skości. Dosiądź jej, a potem dosiądziesz
nefrytowego konia - wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.

Lionel zatoczyl się, przynajmniej tak to widziała Eleonora, a potem oparł się o jej łóżko. Gdy się zbli­żył, jego okrągła, gładka twarz wydała jej się monstrualnie duża i zniekształcona. Dostrzegła okrutny błysk w jego oku i jęknęła słabiutko.

-  Nie wygląda na zbyt chętną - wydukał drugi mężczyzna, podchodząc do niej. Nie był aż tak wysoki, jak jej się na początku wy­dawało, miał delikatne ręce i twarz świętego. A mo­że jej się to śni? W takim razie jest to najdziwniejszy sen, jaki kiedykolwiek miała.

-  Denerwuje się. Dziewica, przecież mówiłem. ­powiedział Lionel i zaraz dodał głośniej: - Słuchaj dziewczyno, jeśli zmieniłaś zdanie, to podnieś się w tej chwili, wyjdź i nie wracaj więcej! Przerażona Eleonora wytężyła wszystkie siły, aby wstać z łóżka, ale efekt był taki, żę uniosła się jedy­nie i pochyliła do przodu w zapraszającej pozie, cha'­rakterystycznej dla dam trudniących się najstarszą profesją świata. Potargane, długie kasztanowe włosy spływały jej na twarz, a rozpięta koszula odchyliła się, ukazując kształtną pierś. Lord Deveril podszedł, chichocząc, i jeszcze bar­dziej rozchylił jej koszulę.

-  Moja śliczna. Nie zawiedź tego dżentelmena, a jeśli on cię nie zaspokoi, pamiętaj, że na dole cze­kają inni chętni na twe wdzięki. Zapłatę dostaniesz rano. - Lord Deveril i Lionel wybuchnęli gromkim śmiechem. Eleonora opadła bezwładnie na poduszki, a jej "kochanek" zaczął się rozbierać.

-  Proszę - wyszeptała błagalnie.

-  Dobrze, już dobrze - wymamrotał, odkrywając koc.

Przejmujący chłód otrzeźwił ją nieco, i uświadomi­ła sobie, że ten koszmar dzieje się naprawdę. Przera­żona ponownie spróbowała wstać, ale nie mogła się ruszyć.

-              To ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •