Bertrice Small - Zdradzona, Romans historyczny2
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bertrice Small
Zdradzona
(Betrayed)
Przełożyła Hanna Rostkowska-Kowalczyk
CZĘŚĆ I
SZKOCJA I ANGLIA
Koniec lata 1422 - wiosna 1424
ROZDZIAŁ 1
Pasma niebieskiej mgły rozciągały się nad polem, na którym, w świetle wstającego dnia,
spokojnie pasło się stado kudłatych, długorogich krów. Ukryci w cieniu drzew członkowie klanu
obserwowali samotną postać, która, poruszając się ostrożnie między zwierzętami, oddzieliła kilka
sztuk od stada i zaczęła je pędzić w przeciwnym kierunku.
– Zuchwały czort – nie bez nutki podziwu zauważył Jamie Gordon, zwracając się do swojego
najstarszego brata, pana na Loch Brae.
Angus Gordon, wyraźnie rozdrażniony, zmrużył oczy. Odezwał się zimnym, opanowanym
głosem:
– Zanim słońce przejdzie połowę swojej dziennej drogi, ten drań wyląduje w piekle. Puśćcie
psy!
Uwolnione ze smyczy gładkowłose charty, szare jak niebo, i ciemniejsze, bardziej kudłate i
masywne psy myśliwskie, które mogłyby przewrócić człowieka w biegu, rzuciły się przed siebie.
Szczekając i ujadając szaleńczo, rozproszyły się pomiędzy bydłem, chcąc dopaść intruza, który
bezprawnie wkroczył na pastwisko ich pana.
– Za nim, chłopcy! – zawołał Angus Gordon do swoich ludzi. – Kiedy dopadniemy złodzieja,
powiesimy go na najbliższym drzewie.
Członkowie klanu z Loch Brae wyszli z ukrycia spomiędzy drzew i pobiegli przez łąkę za
rabusiem, który pędził w kierunku lasu po drugiej stronie pól. Ludzie klanu wiedzieli, że
największe szanse na złapanie go mają tutaj, zanim dotrze do bezpiecznego leśnego gąszczu; ale
ich zwierzyna też o tym wiedziała. Ta wiedza zmusiła uciekającego do rozpaczliwego wysiłku.
Biegł, jakby miał skrzydła u nóg.
– A niech to diabli! – zaklął gwałtownie Angus, kiedy złodziej zniknął pomiędzy drzewami.
– Chyba go zgubiliśmy.
– Może jeszcze psy go dopadną, Angusie – z nadzieją w głosie odezwał się jego brat. –
Ścigajmy go dalej.
Pan na Loch Brae potrząsnął głową. W lesie nieopodal przepływał strumień i złodziej, jeśli
dobrze znał okolicę, a z pewnością tak właśnie było, zmierzał prosto w tamtą stronę. Psy zgubią
trop.
Mimo tych obaw prowadził swoich ludzi w las. Biegnące przed nimi ujadające psy nagle
ucichły. Po chwili rozległo się szczekanie i wycie.
– Straciły go – powiedział z irytacją Angus. – Wszedł do wody.
Dotarli do miejsca, gdzie na brzegu strumienia kręciły się psy. Jamie Gordon przebrnął przez
wodę na drugą stronę, żeby znaleźć miejsce, gdzie złodziej wyszedł na brzeg, ale nie był w stanie
wytropić żadnych śladów. Kręcąc głową, przeszedł z powrotem strumień.
Angus, patrząc w ziemię, powoli wędrował wzdłuż brzegu. Przecież ścigany musiał zostawić
jakieś ślady na miękkim podłożu. W końcu uśmiechnął się krzywo.
– Nasz złodziej ma doświadczenie w zwodzeniu pościgu – powiedział. – Ciekawe. – Dał
znak swoim ludziom. – Rozejdźcie się po obu brzegach. Sprawdźmy, czy nie uda nam się
odszukać jakichś śladów tego drania. Nie mógł rozpłynąć się w powietrzu.
Przez pewien czas ludzie Gordona starannie przeczesywali brzeg szybko płynącej strugi, ale
nie udało się znaleźć żadnego śladu.
– Gdzie mógł się podziać? – zapytał Jamie.
Pan na Loch Brae wzruszył ramionami.
– Ocaliliśmy stado – odezwał się – i chociaż miałbym ochotę powiesić złodziejaszka, cieszę
się, że udało nam się zapobiec rabunkowi, mały Jamie. Wracajmy do domu.
Na jego znak wszyscy wydostali się z lasu. Jednak kiedy dotarli na pastwisko, z ust Angusa
Gordona popłynął stek przekleństw.
– Co się stało, Angusie? – spytał brat.
– Popatrz tylko, mały Jamie. W stadzie brakuje ośmiu sztuk. Do diabła! Ten sukinsyn wrócił!
Nic dziwnego, że nie mogliśmy go wytropić. Schował się na drzewie. Na tej ogromnej gałęzi nad
wodą! Oczywiście! Wszedł do wody, gubiąc psy, po czym wspiął się na drzewo. To dlatego nie
było jego śladów. Cwany drań. A ja jestem przeklętym głupcem. Zostaliśmy pięknie wykiwani. –
Zwrócił się do głównego pastucha. – Ile to straciliśmy w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy,
Donal?
– Dokładnie tuzin, mój panie – odpowiedział pastuch. – Cztery zeszłej jesieni, a dzisiaj
osiem. Zuchwale sobie poczyna ten złodziej.
– Owszem – ponuro przytaknął Angus. – Jest potwornie zuchwały i odrobinę za sprytny, jak
na mój gust, ale może się jeszcze okazać, że nie wystarczająco sprytny. Ziemia jest jeszcze
mokra po wczorajszym deszczu. Nie dość wilgotna, żeby zachować, ślady naszego lekkonogiego
rabusia, ale z pewnością wystarczająco rozmiękła, aby odcisnęły się w niej kopyta ciężkich krów,
które pędzi. Mogę się założyć, że zaraz natrafimy na trop mojego stada. Damy naszemu
złodziejaszkowi trochę czasu, aby myślał, że udało mu się nas przechytrzyć, a potem spróbujemy
znaleźć ślady i dojść za nimi do jego siedziby. Niech ma czas dotrzeć na miejsce. Nie chcę, żeby
moje krowy pędziły na oślep między drzewami, robiąc sobie krzywdę.
Pan na Loch Brae, jego brat i ich ludzie usiedli, żeby trochę odczekać. Zapalili fajki.
Wydobyli placki owsiane i flaszki z jabłecznikiem, żeby się posilić. Prowadzili cichą rozmowę.
Wreszcie Angus podniósł się z ziemi.
– Już czas – rzekł do pozostałych. Wszyscy posłusznie wstali, wytrząsając resztki popiołu z
fajek i opróżniając flaszki. – Dobrze, chłopcy, ruszamy – powiedział pan na Loch Brae. – Sztuka
srebra dla tego, kto pierwszy zauważy tropy!
Członkowie klanu rozproszyli się na wszystkie strony i szybko znaleźli ślady bydła.
Prowadziły one z powrotem do lasu i na drugą stronę tego samego strumienia, który już
wcześniej częściowo przeszli w bród. Potem ruszyli ledwo widoczną ścieżką, pnącą się w górę
zbocza. Odciski krowich kopyt były wyraźne. Zaczął padać drobny deszcz, ale ślady
zdecydowanie prowadziły tą dróżką, nie było innej możliwości.
– Donal – Angus zwrócił się do swojego głównego pastucha. – Wiesz może, gdzie prowadzi
ten trop?
– To będą chyba ziemie należące do Hayów ze Wzgórza, mój panie – odparł Donal – ale ten
stary drań, Dugald Hay, i jego żona, niech Bóg błogosławi jej dobrą duszę, oboje od dawna nie
żyją. Obiło mi się kiedyś o uszy, że mieli jakieś dzieci, ale nie znam nikogo, kto by je widział.
Nie jestem nawet pewny, czy ktoś z tej rodziny jeszcze żyje.
– Ktoś musiał pozostać przy życiu, skoro ukradł moje krowy – ponuro odparł Angus. – Kiedy
więc złapiemy złodzieja, powiesimy go dla przykładu, żeby już nikomu nie przyszło do głowy
kraść bydło Gordonów.
Na grzbiecie wzniesienia ścieżka wychodziła nagle na rozległą polanę. Na jej skraju
przycupnął warowny dom z kamienia. Za nim stała stodoła, również zbudowana z kamienia. A na
niewielkiej łączce pasło się spokojnie osiem krów. Pan na Loch Brae uśmiechnął się, zadowolony
z odnalezienia swojej własności, nie miał bowiem żadnych wątpliwości, że widzi swoje bydło.
Teraz musiał już tylko znaleźć złodzieja i ukarać go. Wiodąc za sobą ludzi, pewnym krokiem
podszedł do solidnych, dębowych drzwi domu i zabębnił w nie pięścią. Otworzyły się prawie
natychmiast.
– O co chodzi, panie? – Przed Angusem stanęła malutka staruszka o bystrych, piwnych
oczach. Miała na sobie suknię czystą, chociaż trochę zniszczoną. Pomimo swoich drobnych
rozmiarów skutecznie zatarasowała wejście do domu.
– Jestem panem na Loch Brae – oświadczył z wyniosłością Angus Gordon. – Chcę się
zobaczyć z twoim panem.
– Cóż, nie możecie się z nim zobaczyć, panie, chyba że mielibyście ochotę na wycieczkę do
piekła, a sądząc po pana wyglądzie diabeł chętnie zatrzymałby pana u siebie – ostro
odpowiedziała kobieta. – Dugald Hay nie żyje już od pięciu lat. Pytam więc jeszcze raz, co cię tu
sprowadza?
– Kim jesteś? – zapytał Angus.
– Jestem Flora Hay, gospodyni w Tower Hay. Czegokolwiek byście chcieli, i tak tego nie
mamy!
– Skąd wiesz, czego chcę? – odrzekł Angus, a lekki uśmieszek uniósł do góry kąciki jego ust.
Ciekaw był kogo, a może czego, strzeże ten smok, demonstracyjnie zagradzając mu drogę.
– Bez względu na to, co to takiego, i tak nic tu nie znajdziecie, panie. Jak widać, nie ma tu
nic, co miałoby jakąś wartość. – Skłoniła się i spróbowała zamknąć przed nim drzwi.
Uprzedzając jej zamiary, Angus zręcznie wstawił but pomiędzy drzwi.
– Tam na polu macie śliczne stadko krów – rzucił.
Flora przytaknęła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Pokrewne
- Index
- Bilard w historii, Bilard
- Bielefeldt - Symbolic Representation in Kants Practical Philosophy, Theology, philosophy and the history of ideas
- Beakley - Ludlow (eds) - The Philosophy of Mind, Theology, philosophy and the history of ideas
- Beattie - Policing and Punishment in London 1660-1750, History and archaeology
- Bellona - Historyczne Bitwy - Meksyk.1847, Battles
- Beck Jozef - Ostatni raport, Książki, Historia
- Bellona - Historyczne Bitwy - Leyte 1944, Battles
- Bielski Marcin - Kronika Polska [ks. 6.], Historia
- Bernard And Doris, [BIOGRAFICZNY, HISTORYCZNY , WOJENNY]
- Bird - Chess History and Reminiscences, Szachy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anonymous17.opx.pl