Bevarly Elizabeth - Kochane maleństwa - Dobra robota, B

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ELIZABETH BEVARLY

 

Dobra robota

PROLOG

 

– Zoey, nie może być aż tak źle.

Zoey Holland oderwała wzrok od malutkiej dziewuszki, którą trzymała na rękach, i potrząsnęła głową. Gęste, rude włosy opadły jej na twarz. Poczuła nagle, jak dziecko je ciągnie. Delikatnie wyswobodziła kosmyk z drobnej piąstki i przerzuciła włosy przez ramię.

– Sylvie, jest bardzo źle. Ten facet okazał się zupełnie szalony. Da spokój dopiero wtedy, kiedy będzie miał moją głowę na talerzu. Jeśli nie wierzysz, zwróć się do Livy.

Sylvie Buchanan spojrzała pytającym wzrokiem na siostrę. Olivia McGuane poparła słowa przyjaciółki.

– On naprawdę uwziął się na Zoey – odrzekła, próbując pochwycić własne dziecko, uganiające się po nienagannie czystej, luksusowej kuchni Sylvie. Nie zarzuciły dawnego zwyczaju i dziś, jak co miesiąc, spotkały się w trójkę przy niedzielnym wczesnym lunchu. Była to pierwsza od trzech miesięcy wizyta w domu Sylvie, to jest od chwili przywiezienia przez nią ze szpitala dopiero co urodzonej Genevieve.

– Bądź ostrożny, Simonie – upomniała Olivia swego ruchliwego synka, już prawie dwulatka, biegającego po kuchni. – Uważaj na doniczki. Ciocia Sylvie i wujek Chase są znacznie bardziej pedantyczni niż twoi rodzice. I znacznie mniej wyrozumiali. Będą się gniewali, jeśli narozrabiasz.

Sylvie westchnęła głośno.

– Wuj Chase nadal nie pojmuje, dlaczego z chwilą pojawienia się dziecka powstaje w domu stały, gigantyczny bałagan. I nadal jest przeświadczony, że można utrzymywać porządek. Gennie i ja doprowadzamy go do szału. – Sylvie nachyliła się nad ramieniem Zoey i dotknęła szyjki córeczki. – Prawda, malutka?

Niemowlę zagulgotało radośnie i szybko cofnęło główkę, gestem tym przypominając żółwia.

– Chyba po ojcu odziedziczy zielone oczy, a po tobie jasne włosy – powiedziała Zoey, patrząc na dziecko. – Całkiem niezłe połączenie.

– Jak to się dzieje, że Gennie ma już włoski, a Simon przez cały rok był łysy jak kolano? – zapytała Livy.

Wszystkie trzy zwróciły wzrok na malutkiego chłopczyka, który zatrzymał się przed wentylatorem i z ciekawością go oglądał. Ruch powietrza wichrzył mu gęste, ciemne loczki, odziedziczone po matce.

– Z dziećmi różnie bywa – odparła Sylvie. – Jeśli już zaczną im rosnąć włosy, to pienią się szybko jak chwasty. Nie masz, siostro, żadnego powodu, żeby się użalać.

– Obiecałaś zaprezentować go w telewizyjnym konkursie dla łysych – przypomniała Zoey. – Mogłaś zrobić majątek.

– Piękne dzięki – mruknęła Livy. – Wolę nie mieć łysego dziecka.

– Zboczyłyśmy z tematu – przypomniała Sylvie. – Mówiłyśmy o tym nowym lekarzu w waszym szpitalu. O doktorze Facie.

Zoey wsadziła Genevieve z powrotem do koszyka, ustawionego na środku kuchennego stołu.

– On się nazywa Tatę, a nie Fate [Ang. fate oznacza los (przyp. tłum. )] – poprawiła przyjaciółkę. – Byłoby okropne, gdyby prześladował mnie los.

Doktor Jonas Tatę pojawił się w szpitalu Seton General, gdzie Zoey i Olivia pracowały jako pielęgniarki. Zoey na oddziale noworodków, a Olivia na położnictwie. Do South Jersey przyjechał z renomowanej prywatnej kliniki na zachodnim wybrzeżu, gdzie był szefem oddziału kardiologii. Każdy w szpitalu Seton General wiedział, jak znakomicie się spisywał na uniwersytecie Johna Hopkinsa dwanaście lat temu, że wcześniej otrzymał dyplom z wyróżnieniem na Harvardzie, a jeszcze dawniej z doskonałymi ocenami ukończył szkołę medyczną przy Kolumbijskim Uniwersytecie.

Doktor Jonas Tatę był, o czym wiedzieli wszyscy w Seton General, niezwykle utalentowanym lekarzem. Teraz, kiedy wszedł w skład zarządu szpitala, okazał się również świetnym organizatorem. Uwielbiali i poważali go wszyscy.

Wszyscy oprócz Zoey Holland.

Oczywiście, doceniała zalety doktora Tate’a i jego wysoką pozycję w szpitalu, a także świetne kwalifikacje. Na samym początku, kiedy się zjawił, nawet go lubiła. Miała jednak wtedy niewiele z nim kontaktów i szybko ich wzajemne stosunki zaczęły się psuć. Ostatnio bez przerwy mieli z sobą na pieńku. Nie zgadzali się w żadnej sprawie. Każdy, najdrobniejszy nawet problem stawał się przedmiotem ostrego sporu. I zawsze, ale to zawsze, przegrywała Zoey. Ona musiała ustąpić. To było oczywiste. Bo ten człowiek, bez względu na to, czy miał rację, czy nie, był, niestety, jej szefem.

– Na czym polega problem tego faceta? – zapytała Sylvie.

– Zabij mnie, ale nie wiem – odparła Zoey, zaskoczona pytaniem. – Wiem tylko tyle, że bez przerwy mnie się czepia. Przy każdej, nawet najmniejszej okazji.

Olivia uśmiechnęła się lekko.

– Wiele pielęgniarek byłoby szczęśliwych, gdyby doktor Tatę ich się czepiał – zażartowała. – Najchętniej w ciemnym schowku na bieliznę, podczas nocnego dyżuru.

– Ja do nich nie należę! – warknęła Zoey. – Ten facet jest okropny. Arogancki, szorstki, egocentryczny, nierówny, histeryczny, tępy...

– I ma najpiękniejsze oczy barwy koniaku, jakie kiedykolwiek widziałam – z rozmarzeniem dodała Olivia. – A także wspaniałe, ciemne, kręcone włosy. Uwielbiam mężczyzn z takimi włosami – dodała, spoglądając z miłością na synka. – Są tacy uroczy.

– Też lubię szatynów – przyznała Sylvie. Zoey z niedowierzaniem popatrzyła na Olivię.

– Musisz mieć źle w głowie – powiedziała. – Doktor Jonas Tatę jest uroczy?

– Nie pastwi się nade mną – odparła Olivia, lekko wzruszając ramionami. – Jest zawsze dla mnie uprzedzająco grzeczny. Czasami, przyznaję, wydaje się nieco chłodny, a nawet nieobecny myślami.

Zoey nie dowierzała własnym uszom.

– Ten człowiek jest zawsze niegrzeczny, zimny i traktuje ludzi z dystansem. Ma wredną osobowość – wybuchnęła. – Hej – wróciła myślami do słów przyjaciółki – czyżbyś chciała powiedzieć, że to moja wina, iż znalazłam się na czele jego listy ludzi do załatwienia?

Olivia wzruszyła ramionami. Starała się dobrze wyważyć odpowiedź.

– Zdaje mi się – zaczęła ostrożnie – że jego złe humory prowokuje twoja obecność.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała zaskoczona Zoey.

– Niektórzy ludzie źle na siebie działają – odparła powoli Olivia.

Sylvie potwierdziła jej opinię skinieniem głowy.

– Livy, wiem, co masz na myśli. Tak właśnie było przez pewien czas między mną a Chase’em. Nic nas nie łączyło, oczywiście oprócz Gennie. Doprowadzał mnie do szału. Ale – dodała z uśmiechem – jakoś to pokonaliśmy. Teraz jest idealnie.

– Nic w moim życiu nie będzie idealnie, dopóki będę musiała mieć do czynienia z doktorem Jonasem Tate’em – oświadczyła ponuro Zoey. – Jest coś w tym człowieku, co...

– Daj spokój – przerwała jej Sylvie. – Posłuchaj, dam ci teraz najmądrzejszą, najgłębszą wskazówkę z mego arsenału dobrych rad znającej życie barmanki. Radę, która nigdy nie zawiodła ani mnie, ani żadnego z moich klientów.

Zoey nawet nie próbowała ukrywać sceptycyzmu.

– Co to jest? – mruknęła.

– Płyń z prądem.

Zoey spojrzała niepewnie na Sylvie i zaraz potem przeniosła wzrok na Olivię.

– Płyń z prądem – powtórzyła tępym głosem, wymawiając każde słowo wyraźnie i z osobna.

– Tak. – Sylvie skinęła głową. – Byłabyś zaskoczona, wiedząc, jak często ludzie sami sobie stwarzają problemy, walcząc z czymś, co nieuniknione, bijąc głową o ścianę wtedy, kiedy robić tego nie powinni. Popatrz na Livy i na mnie i przypomnij sobie wszystkie problemy, które miałyśmy z Danielem i Chase’em. Obie jesteśmy idealnymi przykładami. – Sylvie spojrzała na dziecko zasypiające w koszyku i uśmiechnęła się lekko. – Rozluźnij się, odpręż i pozwól, żeby sprawy biegły swoim trybem. Zoey, ty i doktor Fate jakoś się dogadacie.

– Nie Fate, lecz Tatę – poprawiła ją Zoey. Sylvie machnęła ręką.

– A co to za różnica?

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Dla Jonasa Tate’a nie był to dobry dzień. A wszystko z winy Juliany. Była najbardziej wymagającą, nieznośną i apodyktyczną kobietą, jaką znał. Absolutnym potworem z ogromnymi niebieskimi oczyma, miękkimi, jasnymi włosami i delikatnie wygiętymi w łuk wargami. Od dwóch miesięcy, to znaczy odkąd znalazła się w jego domu, budziła go w środku nocy, nalegając, żeby się nią zajął, a jej potrzeb nie zaspokoiłby nawet pułk żołnierzy. Nie pozwalała mu zasnąć dopóty, dopóki jej nie zadowolił. Obudzona i nasycona, męczyła go nadal, zmuszając, żeby ją zabawiał. Opowiadał więc różne historyjki, włączał muzykę i usiłował prowadzić sensowną konwersację. Wszystko nadaremnie.

Była zabójczym gatunkiem kobiety, myślał. W jednej chwili urocza, ponętna i zgodna, w drugiej przeistaczała się w potwora. Nie miał wątpliwości, że pewnego dnia na śmierć zamęczy jakiegoś nieszczęśnika.

Na domiar złego miała dopiero trzy miesiące.

Jonas wysunął prawą górną szufladę biurka, odgarnął na bok stos papierów i wyciągnął buteleczkę z silnym środkiem przeciwbólowym. Bez wody połknął trzy tabletki. Skrzywił się, kiedy jedna utknęła mu w gardle. Podszedł do nawilżacza powietrza, stojącego w rogu gabinetu. Napił się wody. Rzucił okiem na lustro wiszące w pobliżu i skrzywił się jeszcze bardziej.

Wyglądał okropnie. Ciemne, wijące się, zmierzwione włosy wymagały ręki fryzjera. Na pójście do niego nie miał czasu.

Dziś rano także nie starczyło mu czasu, żeby się ogolić, a czarny zarost zajmował ponad połowę twarzy. Duże sińce, wynik przepracowania, przekształciły się w ciemne obręcze wokół głęboko zapadniętych oczu, spowodowane całkowitym brakiem snu. Nie wyglądał na człowieka zarządzającego częścią szpitala, lecz na pacjenta oddziału psychiatrycznego.

Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że odwrócił się nerwowo, rozpryskując zawartość kubka na rękaw. Czując na ciele zimną wodę, drgnął i tym razem pochlapał cały przód białej koszuli.

– Proszę wejść! – wykrzyknął, ze złością patrząc na mokry strój.

Drzwi gabinetu otworzyły się powoli. Wsunęła głowę jedna z nowo przyjętych internistek.

– Czy mówię z doktorem Tate’em? – spytała, nie wchodząc dalej.

– Tak. – Nie pamiętał nazwiska tej młodej kobiety. Nie miało to zresztą większego znaczenia.

– Jest pan potrzebny na oddziale noworodków – oznajmiła.

– Poco?

– Nie wiem. Prosili, żeby pana sprowadzić.

– Czy to coś pilnego?

Lekarka zastanawiała się przez chwilę.

– Chyba nie. Gdyby tak było, pewnie by mi powiedzieli. Mam rację?

– Być może.

– W przeciwnym razie szukaliby pana, używając pagera. Jonas popatrzył na młodą kobietę.

– Jak pani się nazywa? – zapytał.

– Mills, proszę pana. Claudia Mills.

– Mills – powtórzył, nie ukrywając niezadowolenia. – Doktor Mills. Od kiedy pracuje pani w naszym szpitalu?

– Od dwóch tygodni, proszę pana.

– Aha, od dwóch tygodni. I przez ten czas zdążyła pani całkowicie zapomnieć o podstawowych zasadach edukacji lekarskiej.

Oczy młodej kobiety rozszerzyły się ze zdziwienia, lecz zaraz potem opuściła głowę, żeby uniknąć oskarżycielskiego wzroku Jonesa.

– Proszę pana. ja nie...

Podszedł do drzwi i otworzył je tak szeroko, że lekarka oparta o framugę lekko się zachwiała.

– Następnym razem, doktor Mills, jeśli ktoś o coś panią poprosi, proszę dowiedzieć się, o co chodzi, zanim wpadnie tu pani tak beztrosko, jak teraz. Jasne? I jeszcze jedno. Jeśli chce pani dłużej przetrwać w tym zawodzie, musi pani się uodpornić. Nie jestem ostatnią osobą, która będzie wytykać pani głupie błędy. Proszę pilnować się i robić ich możliwie jak najmniej. Bo ktoś może na tym stracić. Nawet życie. A jak wtedy się pani będzie czuła?

Zamknął drzwi. Och, ci interniści, pomyślał z westchnieniem. Żaden z nich nie nadaje się do solidnej roboty.

Nadal był zły i bolała go głowa, kiedy znalazł się na oddziale noworodków. Panował tu spokój. W dyżurce siedziała tylko jedna pielęgniarka. Pochylona, notowała coś w karcie pacjenta.

– O co chodzi? – zapytał Jonas, podchodząc bliżej. Pielęgniarka zerwała się z miejsca.

– Doktor Forrest chce widzieć pana doktora w sali C.

– Mówiła, po co?

– Nie. Prosiła tylko, żeby od razu pana tam skierować. Potarł czoło, usiłując rozpędzić ból, który rozsadzał mu czaszkę. Tabletki nie zadziałały. Ściskał rękoma głowę, kiedy otwierał drzwi do sali C, tak że nie od razu zauważył, że jest w niej cały tłum zebranych ludzi. Przywitali go chóralnym okrzykiem:

– Niespodzianka!

Jonas zobaczył, że otaczają go lekarze, pielęgniarki, sanitariusze i inni pracownicy wschodniego skrzydła szpitala. Nad ich głowami falowały kolorowe baloniki. Na środku sali ustawiono ogromny tort ozdobiony świeczkami.

– Sądziłeś, że ukryjesz przed nami tę czwartą okrągłą rocznicę? – spytała Lily Forrest, szefowa oddziału intensywnej opieki nad niemowlętami.

Lily i jej mąż, Mike, stali się pierwszymi przyjaciółmi Jonasa, odkąd przeniósł się do New Jersey. Pierwszymi i jedynymi, pomyślał z goryczą. Ale przecież był samotnikiem. Przynajmniej do chwili, w której pracownica opieki społecznej zapukała do jego drzwi, trzymając na rękach Julianę. Od Nowego Roku zdarzyło się jeszcze jedno niesympatyczne przeżycie. Jonasowi stuknęła właśnie czterdziestka. Nie miał pojęcia, w jaki sposób Lily się dowiedziała, że dziś są jego urodziny, o których, oczywiście, nie mówił nikomu. Do diabła, starał się o nich nawet nie myśleć.

Rozradował go widok uśmiechniętych twarzy i tortu z płonącymi świeczkami. Jego wzrok zatrzymał się na wysokiej, szczupłej postaci.

W rogu sali stała samotnie ruda kobieta. Z włosami ściągniętymi w koński ogon, w wykrochmalonym, niebieskim chirurgicznym stroju i ze stetoskopem zwisającym z szyi wyglądała jak uosobienie spokoju. Jonas musiał przyznać, że Zoey Holland była pielęgniarką idealną. Opanowaną i kompetentną. Wiedział jednak, że pod maską zewnętrznego spokoju kryje się drapieżna kotka. Długie, wymanikiurowane pazurki zawsze były wymierzone w jego stronę.

Jonas wiedział ponadto, że Zoey go nie znosi. I być może miała rację. Był, zwłaszcza ostatnio, bardzo trudny we współpracy. A ponadto ta młoda kobieta bez przerwy go drażniła. Od pierwszego spotkania ciągle się z sobą ścierali.

– Co ty na to? – zapytała doktor Forrest, serdecznym gestem obejmując Jonasa.

– Lily, nie wiem, co powiedzieć – odrzekł zgodnie z prawdą. – Kto teraz zajmuje się chorymi? Pacjentki muszą się zastanawiać, gdzie podział się personel – mruknął.

– Były tak miłe, że obiecały poczekać z rodzeniem aż do zakończenia naszej uroczystości. A poza tym mamy koniec zmiany. Wszyscy, jak tu jesteśmy, uporaliśmy się już z robotą.

– I zamiast wracać do domu, przyszliście złożyć mi życzenia – powiedział Jonas, wzruszony przyjacielskim gestem kolegów. – Bardzo wam dziękuję. Ale skąd dowiedzieliście się, że dziś moje urodziny? Może zresztą lepiej nie wiedzieć... – zawiesił głos. – Bardzo dziękuję – powtórzył.

– A teraz szybko zdmuchnij świeczki, zanim zjawi się straż pożarna – powiedziała Lily.

Zbliżając się do tortu, kątem oka Jonas zobaczył, jak Zoey dyskretnie wycofuje się w stronę drzwi. Na pewno kazano jej tu przyjść, pomyślał. Z własnej, nieprzymuszonej woli by tego nie zrobiła.

I nagle wstąpił w niego diabeł. Jakaś siła kazała mu krzyknąć w jej stronę:

– Hej, Zoey! Pomóż mi! Sam nie dam rady. Zatrzymała się w pół kroku. Musiała być wściekła, że ją wywołał.

– Przykro mi, doktorze Tatę, ale się spieszę – odparła lodowatym tonem. – Biorę za Jeannette dodatkowy nocny dyżur i muszę jechać do domu, żeby trochę się przespać.

Przy ruchu głowy kaskada rudych włosów ściągniętych w koński ogon opadła jej na ramię. Jonas zapragnął nagle zanurzyć w nie palce. Zastanawiał się, czy powrót Zoey do domu wiąże się z jakimś mężczyzną i czy dla niego tak się uczesała. Zwykle upinała włosy w kok przylegający ściśle do głowy lub zaplatała je w warkocz.

Zobaczył zimny, odpychający błysk zielonych oczu młodej kobiety. Dawała mu znać, że jej sprawy to nie jego interes.

– Chodź tutaj! – zawołał ponownie. – To zajmie tylko minutkę.

Gdyby wzrok mógł zabijać, Zoey Holland unicestwiłaby Jonasa. We wschodnim skrzydle szpitala było tajemnicą poliszynela, że ładna pielęgniarka i pan doktor Jonas Tatę za sobą, oględnie mówiąc, nie przepadają.

Co on kombinuje? zastanawiała się Zoey. Jaki numer chce mi wyciąć? Na domiar złego, przeżyła koszmarny dzień. Jedyną pociechą było to, że obyło się bez żadnego konfliktu z szefem. Aż do tej pory. Sięgała właśnie po płaszcz, kiedy zatrzymał ją głos doktor Forrest. Zoey darzyła lekarkę ogromnym szacunkiem i podziwem. Dlatego tylko zgodziła się uczestniczyć w urodzinowym przyjęciu doktora Tate’a. Krótko, przez parę minut, co obiecała jej doktor Forrest, wiedząc o istniejącej animozji między nią i nowym lekarzem. Może dlatego chciała widzieć ją tu, by złagodzić z dnia na dzień pogarszającą się atmosferę?

Zoey wiedziała, że najlepszą metodą naprawy stosunków między nią a doktorem Tate’em byłoby wzniesienie między nimi trzymetrowego muru. Obiecała jednak Lily Forrest, że przyjdzie na urodzinowe święto. Postoi w kącie przez parę minut. Nic się przecież nie stanie, uznała. Ponadto miał być tort. A czekoladowy tort z kremem był dla Zoey największym przysmakiem. Weźmie kawałek, zawiezie do domu i zje po kolacji.

– Zoey – powtórzył Jonas. – Pospiesz się. Tort czeka.

Nie wiedząc dlaczego, postanowiła jednak włączyć się do gry. Ruszyła powoli w stronę znienawidzonego lekarza.

Zauważyła, że wyglądał okropnie. Miał zmierzwione włosy i rano się nie ogolił. Zastanawiała się, czy zaspał po nocy spędzonej z kobietą na gimnastyce seksualnej i nie miał czasu lub siły, żeby przed pójściem do pracy doprowadzić się do porządku. Prawdę mówiąc, wygląda na wykończonego, uznała podchodząc bliżej. Z jakimi kobietami się umawia?

Uśmiechnął się, kiedy stanęła obok. Zastanawiała się nad typem kobiet, które go interesowały. Musiały być pewnie drobne, ciche, łagodne i potulne. Do takich ona sama nie należała. Była prawie wzrostu Jonasa, dobrze zbudowana, o dużych dłoniach, niewiele mniejszych niż jego własne. A jeśli chodzi o łagodność i potulność... No cóż, nikt nigdy za taką jej nie uważał. Mówiła to, co myśli, i nigdy, ‘ ale to przenigdy nikt nie mówił jej, co ma robić i jak postępować.

Z wyjątkiem Jonasa Tate’a, pomyślała.

Zwinęła dłonie w pięści po obu stronach ciała, kiedy uprzytomniła sobie, że znów wpadła w pułapkę. Jeszcze raz poddała się jego presji.

– Liczę do trzech – szepnął jej Jonas do ucha. Tuż obok zobaczyła jego twarz. Usiłowała się cofnąć, lecz przytrzymał ją za rękę, z lekkim, zagadkowym uśmiechem na wargach, wskazującym na to, że wiedział, co Zoey zamierza zrobić.

Poczuła się dziwnie. Od ręki Jonasa przez jej ciało przebiegł dreszcz.

Doktor Tatę doliczył do trzech. Oboje nabrali głęboko powietrza, nachylili się nad tortem i dmuchnęli. Świeczki zgasły. Wszystkie. Zebrani zaczęli wiwatować i bić brawa. Nawet Zoey zrobiło się miło.

– To znaczy, że spełni się moje marzenie – powiedział Jonas, pochylając się ku Zoey.

– Tak mówią – skomentowała cicho. Zacisnął palce na jej ręce.

– Nie chcesz wiedzieć, o czym pomyślałem? – zapytał. W oczach Jonasa dojrzała nagle pożądanie. Serce zaczęło bić jej jak szalone. Co to za żarty? zastanawiała się. Po co mi to robi?

Potrząsnęła przecząco głową.

– Nie, chyba nie – odrzekła prawie szeptem. Uśmiechnął się zagadkowo.

– Moje życzenie się spełni, więc niedługo sama się przekonasz, bo dotyczy także ciebie.

Roześmiała się niepewnie. Usiłowała rozluźnić powstałe między nimi napięcie. Wyswobodziła rękę z uścisku Jonasa.

– Och, już wiem, czego pan pragnie – powiedziała po chwili.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •