Bester Alfred - Czlowiek do przerobki, Bester Alfred

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alfred Bester
Człowiek do przeróbki
(The Demolished Man)
Przekład Andrzej Sawicki
1
W
ybuch! Wstrząs! Drzwi piwnicy rozdarte eksplozją! A tam, w głębi, ułożone w stosy
pieniądze czekają, by je wziąć, zagrabić i wynieść. A to, kto? Kto jest w skarbcu? Boże! To
Człowiek Bez Twarzy! Obserwuje. Czai się. Milczy. Przeraża. Uciekać... Uciekać...
Biegiem, bo inaczej spóźnię się na paryską kolej pneumatyczną i nigdy już nie spotkam tej
niezwykłej dziewczyny o twarzy niczym kwiat i ciele stworzonym do zaspokajania namiętności.
Jeśli się pospieszę, może jeszcze zdążę. Ale to nie portier stoi przy wejściu. Chryste! Człowiek Bez
Twarzy! Patrzy. Milczy. Czai się. Tylko nie krzycz. Przestań wrzeszczeć...
Przecież nie wrzeszczę. Stoję na zalanej światłem scenie z lśniącego marmuru, a w
powietrzu unoszą się dźwięki muzyki. Ale amfiteatr jest pusty. Przypomina wielką, mroczną
jamę... w której jest jeden tylko widz. Milczący. Wpatrzony we mnie. Czyhający. Człowiek Bez
Twarzy.
W tym momencie Ben Reich głośno zawył.
Obudził się. Leżał bez ruchu na hydropatycznym łożu, podczas gdy jego serce łomotało
dziko, a oczy, pozorując spokój, którego wcale nie odczuwał, wędrowały po znajdujących się
w pokoju, przypadkowo wybranych przedmiotach. Oglądał więc ściany z zielonego nefrytu,
nocną lampkę w kształcie porcelanowego mandaryna, kiwającego głową bez końca pod
wpływem dotyku, multichronometr zsynchronizowany z czasami trzech planet i sześciu satelitów
i wreszcie samo łoże z krystalicznie przejrzystym basenem napełnionym bieżącą, karbonizowaną
gliceryną o temperaturze 99,9 stopni w skali Fahrenheita.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie i w półmroku pojawił się Jonas, cień w piżamie koloru
bordo, zjawa o końskiej twarzy i manierach przedsiębiorcy pogrzebowego.
– Znowu? – spytał Reich.
– Tak jest, proszę pana.
– Głośno?
– Bardzo głośno, sir. Musiał pan być okropnie przerażony.
– Diabli nadali twoje ośle uszy – warknął Reich. – Nie boję się nigdy i niczego.
– Tak jest, proszę pana.
– Wynoś się.
– W tej chwili, sir. Dobranoc panu. – Jonas cofnął się i zamknął drzwi.
– Jonas! – zawołał Reich. Kamerdyner pojawił się ponownie.
– Jonas, proszę mi wybaczyć.
– To oczywiste, sir.
– To wcale nie jest oczywiste. – Reich uśmiechnął się serdecznie. – Traktuję pana niczym
swego krewnego. Za ten przywilej płacę panu stanowczo za mało.
– Ależ sir!
– Następnym razem, kiedy na pana wrzasnę, proszę odpowiedzieć mi w ten sam sposób.
Dlaczego tylko ja mam mieć frajdę?
– Mister Reich!
– Niech pan to zrobi, dostanie pan podwyżkę. – Znów ten uśmiech. – To wszystko, Jonas.
Dziękuję panu.
– Dobranoc, sir. – Kamerdyner oddalił się.
Reich wstał z łóżka i wycierając się ręcznikiem ćwiczył uśmiech przed wielkim lustrem.
– Nie pozwól, by o wyborze twoich wrogów decydował za ciebie przypadek – mruknął.
Spojrzał krytycznie na swe odbicie w lustrze; szerokie bary, wąskie biodra, długie, muskularne
nogi, proste, gładko przylegające do głowy włosy, rzeźbiony nos i małe, zmysłowo zarysowane
usta skażone rysem stanowczości.
– Dlaczego? – spytał. – Z samym diabłem nie zamieniłbym się na urodą. Moja pozycja
społeczna w niczym nie ustępuje boskiej. Skąd więc te nocne wrzaski?
Włożył szlafrok i spojrzał na zegar, nieświadom faktu, iż jego przodków oszołomiłaby
swoboda, z jaką (nawet o tym nie myśląc) zapamiętał panoramę czasową systemu słonecznego.
Cyferblaty wskazywały:
AD 2301
VENUS
ZIEMIA
MARS 3
Standardowy Dzień 15 lutego
5 Duodecember
Słoneczny
0205 Greenwich 2220 Central Syrtis
Południe +09
LUNA GANIMED CALLISTO TYTAN TRYTON
10 2d lh Id lh 6d 8h 13d 12h 15d 3h 4d 9h
(Zaćmienie)
(Przecina południk)
Noc, dzień, zima, lato... Reich bez mrugnięcia okiem potrafiłby wyliczyć czas i porę roku
na dowolnym południku dowolnego ciała niebieskiego wchodzącego w skład Systemu
Słonecznego. Tutaj, w Nowym Jorku po pełnej koszmarów nocy budził się paskudny zimowy
poranek. Kilka minut poświęci psychoanalitykowi z Ligi Esperów, którego zaangażował. Trzeba
położyć kres tym nocnym wrzaskom.
– E znaczy Esper – mruknął do siebie. – Esper znaczy Extra Sensory Perception.
Telepaci, Odczytywacze Myśli, Przenikacze Umysłów! Można by pomyśleć, że czytający
w myślach lekarz potrafi skończyć z tymi krzykami. Można by mniemać, że esper z tytułem MD
zarobi na swe honorarium zaglądając ci do łba i powstrzymując te nocne ryki. Tych cholernych
wnikaczy uważa się za ukoronowanie ewolucji
Homo sapiens.
E jak Ewolucja. Dranie!
Eksploatacja – oto co znaczy to E!
Trzęsąc się z wściekłości, gwałtownie otworzył drzwi.
Ruszył korytarzem dźwięcznie stukając podeszwami sandałów po srebrnych płytach
posadzki: klik-klak-klik-klak. Wcale nie przejmował się faktem, że przypominający stąpanie
szkieletu stukot obudzi dwunastoosobowy personel i napełni dwanaście serc strachem
i nienawiścią. Jednym energicznym pchnięciem otworzył drzwi do apartamentów psychiatry
i natychmiast wyciągnął się na kanapce.
Carson Breen, esper-lekarz drugiego stopnia, obudził się już i czekał na pracodawcę. Jako
domowy psychoanalityk Reicha nauczył się spać „na jedno ucho”: podtrzymując więź
z pacjentem nawet we śnie, gotów był zerwać się na pierwsze wezwanie. Wystarczył mu jeden
okrzyk. Siedział teraz obok kanapki, odziany w elegancki, zdobiony haftem szlafrok (praca
u Reicha przynosiła mu dwadzieścia tysięcy kredytów rocznie) i był przygotowany do
poświęcenia pacjentowi całej swej uwagi, wiedział bowiem, że ten jest hojny, ale i wymagający.
– Słucham, mister Reich.
– Znowu Człowiek Bez Twarzy – warknął Reich.
– Koszmary?
– Przejrzyj mnie, wampirze parszywy, to się dowiesz. Chwileczkę, przepraszam pana.
Zachowuję się jak dziecko. Owszem, znów te koszmary. Usiłowałem obrabować bank. Potem
goniłem pociąg. Potem ktoś śpiewał. Myślę, że to byłem ja. Usiłuję przekazać panu te sny
najlepiej, jak potrafię. Nie sądzę, bym coś opuścił... – Nastąpiło przeciągające się milczenie.
Wreszcie Reich nie wytrzymał. – No i co? Ma pan coś konkretnego?
– Mister Reich, nadal utrzymuje pan, że nie może odkryć tożsamości Człowieka Bez
Twarzy?
– A niby jak mam to zrobić? Nigdy nie widzę jego twarzy. Wiem jedynie...
– Sądzę, że mógłby go pan rozpoznać. Pan po prostu nie chce tego zrobić.
– Ejże, posłuchaj pan! – gniew Reicha miał swoje źródło w poczuciu winy. – Płacę panu
dwadzieścia tysięcy. Jeśli stać pana jedynie na idiotyczne banały...
– Mister Reich, pan tak myśli naprawdę, czy to tylko objaw ogólnego syndromu
niepokoju wewnętrznego?
– Nie odczuwam żadnego niepokoju! – krzyknął Reich. – Nie boję się. Nigdy w życiu... –
przerwał, zauważając bezcelowość przechwalania się przed esperem, mogącym z łatwością
przejrzeć zasłony słów. – Tak czy owak, pan się myli. To Człowiek Bez Twarzy. Niczego więcej
o nim nie wiem.
– Mister Reich, pan cały czas omija sprawy zasadnicze. Muszę pana na nie naprowadzić.
Zastosujemy metodę swobodnych skojarzeń. Proszę, żadnych słów. Niech pan po prostu myśli.
Rabunek...

Klejnoty

zegarki

łańcuszki

diamenty

sztabki

suwereny – fałszywe monety

gotówka

akcje

kurt...
– Jakie było to ostatnie słowo?

A, przejęzyczenie. Miałem na myśli: kurs

giełda.
– Mister Reich, to nie przejęzyczenie, a niebagatelna poprawka, albo lepiej, przeróbka.
Jedźmy dalej. Pneumatyczny...

Długi

pociąg – przedziały

klimatyzacja

elastyk

sprężysta waga
– Ależ to bzdury!
– Wcale nie, panie Reich. Kalambur falliczny. Proszę zamienić głoskę w na 1, a sam się
pan przekona. Dalej proszę.
– Przed wami, wnikaczami, nic się nie ukryje, jesteście zbyt cwani. No, zobaczmy.
Pneumatyczny...
pociąg

tunel

sprężone powietrze

prędkość naddźwiękowa

„Nasz
transport cię zachwyci”, hasło tej, jak jej tam do diabła, firmy. Nie pamiętam jej nazwy. Skąd mi
się to wzięło?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •