Bilenkin Dymitr - Test na rozsadek, B

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dymitr Bilenkin
Test na rozsĢdek
(ze zbioru: Staþo siħ jutro)
przeþoŇyþ z rosyjskiego Michaþ Siwiec
-----------------------------------------
Peter nadal zwlekaþ, choę naleŇaþo bez wahania wejĻę, obudzię Eva, jeĻli ten spaþ, i
przyznaę siħ, Ňe on, inŇynier kosmonauta pierwszej klasy Peter Funny, ujrzaþ widmo.
Zdarzyþo siħ to w jednym z tych dalekich przedziaþw, gdzie monotonna wibracja
przypominaþa o bliskoĻci anihilatorw przestrzeni - czasu. TuŇ obok uwiħziona byþa siþa
mogĢca bez trudu roznieĻę w strzħpy niewielkĢ planetħ, nic wiħc dziwnego, Ňe. w tych
ciasnych, skĢpo oĻwietlonych i wypeþnionych drganiem przejĻciach mimo woli odczuwaþo
siħ niepokj. Peter czuþ siħ jednak nie gorzej niŇ zwykle.
Zapewne zdziwiþby siħ wiħc, gdyby dowiedziaþ siħ, Ňe w nim, wþadcy tej monstrualnej
machiny, drzemie ten sam niepokj, jaki odczuwaþ jego daleki przodek, gdy potħga
przyrody dawaþa o sobie znaę ogniami bþyskawic czy teŇ groŅnym zapachem sunĢcego po
Ļladach drapieŇnika.
WþaĻnie koıczyþ obchd, kiedy przykuþ go do miejsca, nie do pomyĻlenia wrħcz w tej
strefie, odgþos pokasþywania.
Odwrciþ siħ.
Nikogo i niczego. Pusty korytarz, mglista emalia Ļcian, Ňmijowate cienie kabli i rur. I
wstrħtne niczym dotkniħcie pajħczyny uczucie, Ňe spoczywa na nim czyjĻ obcy wzrok.
- Oleg, to ty? - krzyknĢþ.
Korytarz milczaþ. Peter byþ sam, zupeþnie sam w trzewiach miarowo pracujĢcej maszyny.
W chwilħ pŅniej zrozumiaþ niedorzecznoĻę, a nawet ĻmiesznoĻę swojej pozy i zabrawszy
torbħ z testerami, by daę do zrozumienia, Ňe gotw jest natychmiast naprawię kaŇdĢ
kaszlĢcĢ, kichajĢcĢ czy teŇ chichoczĢcĢ usterkħ, zdecydowanym krokiem ruszyþ w stronħ
miejsca, z ktrego dobiegþo go pokasþywanie.
Ale nie zdĢŇyþ zrobię nawet dwch krokw, kiedy od Ļciany oderwaþo siħ coĻ tak
szybkiego i bezksztaþtnego, Ňe pamiħę zarejestrowaþa to jako rozpħdzony obþok czarnego
dymu, ktry niknĢc za zakrħtem bfysnĢþ ze swej ciemnej gþħbi dwiema
krwawoczerwonymi Ņrenicami.
Kiedy osþabþe nogi wyniosþy Petera na placyk, gdzie znikþo owo "coĻ", po obu jego
stronach nie byþo juŇ niczego prcz bliŅniaczo do siebie podobnych, wypeþnionych
drŇeniem, korytarzy. Peter przebiegþ je do koıca, obejrzaþ siħ, i po raz pierwszy odlegþoĻę
dzielĢca go od zamieszkanych pomieszczeı gwiazdolotu wydawaþa mu siħ tak
przeraŇajĢco duŇa.
Sprawa byþa caþkowicie jasna. Zdarzaþo siħ i wczeĻniej, Ňe dþugi lot odbijaþ siħ na nerwach
kosmonautw, chociaŇ, o ile Peter pamiħtaþ, nikomu nigdy jeszcze nie ukazywaþy siħ
widma. Tym gorzej dla niego. O tym, co zaszþo, obowiĢzany jest zameldowaę lekarzowi,
czyli staruszkowi Evowi, a co bħdzie, nietrudno siħ domyĻlię. Nagle zrobiþo mu siħ Ňal
samego siebie. To niesprawiedliwe, niesprawiedliwe, niesprawiedliwe! Dlaczego wþaĻnie
on? Za co? Jak do tego w ogle mogþo dojĻę, przecieŇ czuþ siħ nie gorzej niŇ zwykle!
- ĺpisz, Ev? - zapytaþ cicho poprzez zamkniħte drzwi. Gþupie pytanie. PrzecieŇ to jasne,
Ňe o tej pŅnej godzinie pokþadowej nocy gþwny lekarz, a jednoczeĻnie biolog ekspedycji
wysypia siħ po trudnych dniach na Bisserze. MoŇe wiħc nie naleŇy go budzię? Peter
pogþadziþ podbrdek. ObowiĢzany jest opowiedzieę o tym, co mu siħ przydarzyþo, zgoda.
Ale jest rŇnica, czy zrobi to teraz, czy pŅniej. Zasadnicza rŇnica! Bardzo wĢtpliwe, czy
jego reakcje sĢ teraz w normie. Ale jeŇeli wypocznie, wyĻpi siħ, to wtedy...
A wiħc postanowione. Peter Fanny wszedþ do swej kajuty, rozebraþ siħ r poþoŇyþ. W
kajucie byþo cicho. Nic tu nie przypominaþo o szybkoĻci, z jakĢ ĻpieszĢcy na Ziemiħ
gwiazdolot pokonywaþ przestrzeı. Gwiazdolot, na ktrego pokþadzie, choę byþo to
nieprawdopodobne, zobaczyþ widmo. W kilka minut pŅniej Peter zasnĢþ. Miaþ przecieŇ tak
jak kaŇdy kosmonauta mocne nerwy.
Ale spaþ Ņle. Tam na Ziemi, gdzie siħ znalazþ, leŇaþ w hamaku, ktry nagle zamieniþ siħ w
pajħczynħ, i serce zmroziþ strach, bo wprawdzie pajĢka nigdzie nie byþo widaę, ale lada
chwila powinien siħ byþ pojawię. Peter wiedziaþ, Ňe jest on tuŇ obok, gdyŇ czuþ dotkniħcie
wþochatych þap, ale poruszyę siħ nie byþo moŇna, a co najgorsze, pajĢk byþ niewidzialny.
Potem wciĢŇ jeszcze leŇĢc w pajħczynie patrzyþ w mikroskop, co, jak wiedziaþ, byþo
ostatniĢ szansĢ zdania przez niego egzaminu, od ktrego zaleŇaþo wszystko. Ale w
mikroskopie zamiast pajĢka widaę byþo rude, nachalne wĢsiki Eva i zrozpaczony Peter
zastanawiaþ siħ, czy to rzeczywiĻcie koıcowy egzamin, choę doskonale wiedziaþ, Ňe tak. Z
wysiþkiem odepchnĢþ wstrħtny mikroskop, by wziĢę nastħpny; mikroskop potoczyþ siħ jak
kula, a kula ta rosnĢc bþysnħþa nagle lodowatym pþomieniem i serce Petera ĻcisnĢþ bl.
gdyŇ to juŇ nie byþa kula, lecz zgħstek neutrinowej gwiazdy. A wiħc to tak powstajĢ
galaktyki... - bþysnħþo w sparaliŇowanym strachem mzgu.
W jego koszmary senne wtargnĢþ nagle jakiĻ haþas. Poderwaþ siħ i nasþuchiwaþ. Serce biþo
jak oszalaþe, ale jawa juŇ uporaþa siħ z majakami. GdzieĻ blisko rozlegaþo siħ pukanie i
jakby krzyki. Zgadza siħ: ktoĻ przeklinajĢc na czym Ļwiat stoi waliþ od wewnĢtrz w
zamkniħte drzwi toalety. Peter szarpnĢþ za klamkħ i ze Ļrodka niczym kot z worka
wyskoczyþ Oleg.
- Czyje to Ňarty? - wrzasnĢþ nie dajĢc Peterowi dojĻę do sþowa. - TeŇ mi zabawa, humor
na poziomie ameby, jaskiniowe dowcipy!
- A to juŇ wtedy znano dowcipy? - zapytaþ osþupiaþy Peter.
Pytanie byþo tak gþupie, Ňe obaj zamilkli i gapili siħ jeden na drugiego.
- Dacie siħ wreszcie czþowiekowi wyspaę? - dobiegþ z tyþu niezadowolony gþos. Skrzypnħþy
drzwi i na korytarz wysunħþa siħ gþowa Eva. - Co to za latanina i rwetes? Obrzuciþ
spojrzeniem na pþ rozebranych kosmonautw.
- KtoĻ zamknĢþ Olega - powiedziaþ zdetonowany Peter.
- Aha! - powiedziaþ Ev. - A w reaktorze jeszcze nikogo nie spalono? Czas najwyŇszy.
- Faktem jest, Ňe ktoĻ mnie zamknĢþ - burknĢþ Oleg. - I zrobiþ to z najwiħkszĢ
satysfakcjĢ, bo caþy czas chichotaþ jak gþupi. Chciaþbym wiedzieę...
- Tak. to bardzo ciekawe - przytaknĢþ Ev. - JesteĻmy na pokþadzie gwiazdo lotu czy w
ZOO?
- To mgþ zrobię niesprawny cyber-sprzĢtacz - podsunĢþ Peter.
- Aha! - oczy Eva zabþysþy. Otulone galaktycznym mrokiem Ňelazko zþowieszczo
podkradaþo siħ do nocnych pantofli ĻpiĢcego kosmonauty... - Tak nawiasem, Peter, co ty
zrobiþeĻ ze swoimi pantoflami?
- Z czym?
Wszyscy spojrzeli na nogi Petera. Na jego dziurawe, upstrzone purpurowymi plamami
nocne pantofle.
- Koniec Ļwiata - westchnĢþ Oleg. - Peþno kawalarzy.
- No, Peter, czym ty je tak urzĢdziþeĻ?
- Ev... - gþos Petera drgnĢþ. - Muszħ z tobĢ porozmawiaę, Ev... Widziaþem zjawħ.
- Bzdura! - Ev odrzuciþ taĻmħ miogrammu, ktra zaczepiþa siħ za przeþĢcznik i zawisþa na
nim koþyszĢc siħ. - JakĢ zjawħ? Diagnost twierdzi, Ňe jesteĻ zdrw, a ja zgadzam siħ z
tym pudþem...
- Zapewniam ciħ...
- Silne podniecenie i nic wiħcej. Wszystkie podstawowe reakcje...
- A pantofle?
- Co pantofle? Co majĢ z tym wsplnego pantofle? Po prostu przepaliþeĻ je czymĻ...
- Ale czym?...
- Kompotem! - wrzasnĢþ Ev. - KapuĻniakiem! Czego jeszcze chcesz? PrzecieŇ dookoþa
peþno kawalarzy, jak siħ wyraziþ Oleg. I wszyscy sadzĢ siħ na dowcipy. BudzĢ czþowieka w
Ļrodku nocy... Cienie zmarþych z chichotem, widzicie ich, zamykajĢ im drzwi... Zaraz dam
wam takĢ dawkħ Ļrodka uspokajajĢcego, takĢ dawkħ...
SiħgnĢþ rħkĢ na stþ, ale nie wziĢþ ampuþki. W drzwiach staþ Anton Resmi. Staþ i patrzyþ
takim wzrokiem, Ňe Peter zapragnĢþ natychmiast zniknĢę.
- Sþuchaj, Ev - kapitan podszedþ do mħŇczyzny - mam do ciebie jako biologa i lekarza
naszej ekspedycji malutkie pytanko: czy mysz moŇe siħ zamienię, dajmy na to, w
czwarty wymiar.
- Anton - oczy Eva zrobiþy siħ okrĢgþe ze zdumienia - czyŇbyĻ i ty doþĢczyþ do kawalarzy?
- Do kawalarzy? Ja ciebie pytam: gdzie zwierzħta?
- Zwierzħta?
- Tak, zwierzħta.
- Z Bissery?
- Z Bissery.
- Tam gdzie powinny byę. A co?
- Nic. Po prostu nie ma ich tam.
- Jak to... nie ma?
- Sam chciaþbym wiedzieę.
- To niemoŇliwe.
- Fakt.
- Anton, przecieŇ to niemoŇliwe!! Co za gþupi kawaþ!!!
Ev spojrzaþ na Petera, jakby pragnĢc, by ten podzieliþ jego oburzenie, jeszcze raz zerknĢþ
na kapitana i zrobiþ siħ trupio blady.
Tak - pomyĻlaþ Peter przypatrujĢc siħ spoza ramienia Eva witalizacyjnym kloszom - jeĻli
ktoĻ tu zwariowaþ, to w kaŇdym razie nie ja. ýadna historia!
Przez caþe pomieszczenie ciĢgnħþy siħ maleıkie i duŇe przezroczyste sarkofagi, w ktrych
automaty podtrzymywaþy warunki niezbħdne do tego, by zþowione na Bisserze
egzemplarze fauny Ňyþy, lecz pozostawaþy uĻpione.
Co najmniej jedna trzecia sarkofagw byþa pusta. I to nie tak zwyczajnie pusta, lecz -
rzec by moŇna - wrħcz wyzywajĢco pusta, poniewaŇ w kaŇdym z nich ziaþa
imponujĢcych rozmiarw opþywowa dziura.
Na pulpicie, jakby na ironiħ, paliþy siħ zielone ogniki, co oznaczaþo sprawnĢ pracħ
automatw witalizacyjnych, migotaþy z oburzeniem sygnaþy kontroli dziaþalnoĻci Ňyciowej,
ktre nie miaþy czego kontrolowaę.
- No i co ty na to?
Ev nie odpowiedziaþ. Byþ tak blady, Ňe jego rudawe wĢsik wyglĢdaþy jak pþomiennie
czerwone.
- Nie ma siħ co denerwowaę - kapitan miħkko poþoŇyþ rħkħ na jego ramieniu. - Zniknħþy.
jeĻli siħ nie mylħ, steggry, asfety. trojaıce. katusze i te... jak im tam...
- Missandry - wyszeptaþ Ev.
- ... Missandry. A pseudogady zostaþy. MoŇe to coĻ wyjaĻnia?
Ev rozpaczliwie pokrħciþ gþowĢ.
- Witalizacyjny stopieı uĻpienia utrzymywany jest we wszystkich'hermetycznych kloszach
na Ļrednim, optymalnym dla caþej grupy poziomie - mwiþ monotonnie, jakby powtarzaþ
wykutĢ na pamiħę lekcjħ. - Istnieje moŇliwoĻę, Ňe dla ktregoĻ osobnika dany poziom
okaŇe siħ niewystarczajĢcy i stworzenie obudzi siħ. Ale w tym wypadku automat
natychmiast zwiħkszy podaŇ Ļrodka... Co teŇ i zrobiþ. Nic nie rozumiem. PrzecieŇ w ten
sposb przepalię klosz moŇna jedynie wyþadowaniem iskrowym! - wykrzyknĢþ.
- MoŇe ktreĻ z tych stworzeı... - zaczĢþ kapitan, ale Ev jeszcze raz pokrħciþ gþowĢ.
- Widziaþem je na statku - powiedziaþ nieoczekiwanie Peter.
Wszyscy spojrzeli na niego. Krtko zameldowaþ o widmie.
- To byþ chyba katusz - powiedziaþ zamyĻlony Ev.
- Nie - zaoponowaþ Peter. - Znam katusza. To nie byþ on.
- NiewaŇne - powiedziaþ cicho kapitan. - To znaczy, Ev, Ňe Ňadnego wyjaĻnienia daę nie
moŇesz, czy tak?
- Tak.
- Dobrze, bħdziemy wiħc dziaþaę bez wyjaĻnieı. Ogþaszam alarm.
U wejĻcia do sterwki Ev zþapaþ kapitana za þokieę.
- Mam wyjaĻnienie. Nie chciaþem mwię przy Peterze.
- Tak? - Ev poczuþ, jak pod jego rħkĢ napiħþy siħ muskuþy.
- Kapitanie, zwierzħta nie mogþy same siħ uwolnię, to wykluczone. KtoĻ je musiaþ
wypuĻcię.
- Zdajesz sobie sprawħ z tego, co mwisz?!
- Owszem. I dlatego obstajħ przy badaniu caþej zaþogi. Kapitan otarþ pot z czoþa.
- Podejrzewasz kogoĻ?
- Gdybym przed chwilĢ nie badaþ Petera, powiedziaþbym - Peter. Ale to nie Peter. Nie
chcħ o tym myĻleę, ale ktoĻ przecieŇ zamknĢþ Olega i oblaþ pantofle Petera kwasem.
- Mimo to - powiedziaþ ostro kapitan - nie wyraŇħ zgody na badanie caþej zaþogi. - Ev,
poŇaru nie gasi siħ w akompaniamencie okrzykw: "WĻrd nas jest podpalacz!" W tym
samym czasie Peter, stojĢc na swym posterunku, ze zdumieniem oglĢdaþ nadgarstek
swej lewej rħki. Dopiero teraz rzuciþa mu siħ w oczy plamka, jaka pozostaje po zastrzyku
w miejscu, gdzie pod skrĢ sinieje Ňyþa. JakaĻ bzdura! Ale moŇe powiedzieę o tym?
Z poczĢtku nikt nie wĢtpiþ, Ňe schwytanie jakichĻ tam gþupich zwierzakw to Ňaden
problem, ale wkrtce okazaþo siħ, Ňe to nie takie proste. Gwiazdolot to kilkanaĻcie
kilometrw kwadratowych powierzchni, a przy jego konstruowaniu nikomu nie przyszþo
na myĻl, Ňe moŇe siħ on staę miejscem polowania. Ze dwa razy udaþo siħ wystraszyę
jakieĻ stworzenie, ktre natychmiast uniosþo siħ nad przeĻladowcami, by skryę siħ w
plĢtaninie pokþadw, szybw, wind i przejĻę, i to wszystko. PoniewaŇ jedynym latajĢcym
egzemplarzem fauny na pokþadzie statku byþ missandr. wiħc byþ to najprawdopodobniej
on. Ale gdzie siħ podziaþy pozostaþe zwierzħta?
Propozycjħ, by nastroię cyber-sprzĢtaczy na poszukiwanie zbiegþych zwierzĢt, Ev
natychmiast odrzuciþ - wiedziaþ, Ňe zwykþych robotw nie moŇna poszczuę na biaþkowe, a
wiħc pokrewne czþowiekowi stworzenie. ZaĻ automaty biologiczne, ktrych uŇywaþ do
polowania na Bisserze, byþy bezuŇyteczne w ciasnych pomieszczeniach statku.
Im dþuŇej siħ nad tym wszystkim zastanawiaþ, tym mniej mu siħ to podobaþo. Hipoteza,
Ňe klosze zniszczyþ szaleniec, byþa odraŇajĢca, ale mimo wszystko prawdopodobna. Miaþa
ona jednak sþaby punkt. ZaþŇmy, Ňe ktoĻ istotnie wypuĻciþ zwierzħta. I co dalej? PrzecieŇ
powietrze Bissery miaþo niewiele wsplnego z ziemskim! Jak wiħc zwierzaki nim
oddychajĢ? Bo Ňe oddychajĢ, to fakt.
Swoimi wĢtpliwoĻciami podzieliþ siħ w koıcu z kapitanem.
- Jak to? - zdziwiþ siħ Resmi. - BadaþeĻ je i nawet nie wiesz, czym mogĢ oddychaę, a
czym nie?
- Masz prawo robię mi wymwki. Anton. Ale kto skrciþ program biologiczny? Wiem, wiem
pilne wezwanie z Ziemi. JesteĻmy potrzebni - jak zwykle natychmiast - w przeciwlegþym
kwadracie Galaktyki. A co ja? CŇ mogþem zrobię przez ten czas, jaki mi pozostaþ?
Spieszymy siħ, wiecznie siħ spieszymy, dziĻ jedna gwiazda, jutro druga; szybciej,
szybciej, spraw kupa, obejrzeę siħ nie ma kiedy, i jaki jest tego efekt? Nie myĻl, Ňe
usiþujħ uchylię siħ od odpowiedzialnoĻci, ale...
- Spieszymy siħ, to prawda. Ale gdyby tak nie byþo, prawdopodobnie nie
znajdowalibyĻmy siħ teraz wĻrd gwiazd.
A wiec one przystosowaþy siħ, tak?
- Wysoka elastycznoĻę metabolizmu...
- Dobra, wyjaĻnisz to po ich schwytaniu. Masz jakieĻ propozycje, jeĻli chodzi o puþapki?
Przedyskutowali nowĢ taktykħ. WciĢŇ im przerywano.
"Kapitanie, na drŇkach gospodarstwa Petera odkryto Ļlady nieznanych zwierzĢt..."
Replikħ uprzedziþ mroczny gþos Petera: ,,Od dawna mwiþem, Ňe nie wystarczy nam
cyber-sprzĢtaczy. Nie nadĢŇajĢ ze sprzĢtaniem".
"Dobrze, dobrze - odpowiadano mu z ironiĢ. - My przymykamy na to oczy, ale kto
przekona komisjħ technicznĢ".
"Nie kpijcie, chþopcy, to nie Ňaden pyþ, tylko popiþ.
Mechanicy ukradkiem palili papierosy".
"To wcale nie mechanicy, tylko zwierzaki Eva. Skoro potrafiþy daę drapaka, to dlaczego
nie miaþyby mieę ochoty na papieroska?"
Kapitan ze zþoĻciĢ wyciszyþ dŅwiħk. Czuþ siħ niewyraŅnie. Zwierzħta maþo go obchodziþy -
ostatecznie gdzie siħ podziejĢ! - ale szaleniec na pokþadzie... ZarzĢdzenie, by trzymaę siħ
dwjkami, zaþoga skwitowaþa obojħtnym
wzruszeniem ramion - to dobrze, a wiħc nikt siħ niczego nie domyĻla. Pokpiþ sprawħ, nie
ma co. Kapitan odpowiada za wszystko, cokolwiek by siħ nie staþo. Tak byþo, jest i bħdzie,
Ňeby nie wiadomo dokĢd czþowiek dotarþ. Dla niego, Resmiego, to przecieŇ nie nowoĻę, Ňe
trzeba troszczyę siħ o wszystko, umieę wszystko przewidzieę i w kaŇdej sytuacji nad tĢ
sytuacjĢ panowaę. Zawsze wystrzegaþ siħ Ļlepego przypadku, a teraz... CzyŇby to byþ
sygnaþ, Ňe straciþ wħch? Ogarnħþa go bezsilna zþoĻę. Nie, nie, nie, on im
wszystkim jeszcze pokaŇe! Ale komu? Zwierzħtom? OkolicznoĻciom? Samemu sobie?
Resmi przywoþaþ siħ do porzĢdku, zanim jeszcze doktor zauwaŇyþ jego gniew.
- Byę moŇe ten plan da lepsze wyniki - popatrzyþ chþodno na obszerny rysunek. -
WyjaĻnij technikom, co trzeba robię. Ja zbiorħ zaþogħ.
- Warto by coĻ zjeĻę - zauwaŇyþ Ev. - Po tej caþej lataninie gotw jestem zjeĻę nawet
pieczonego missandra. Wyszedþszy ze sterwki Ev spostrzegþ Petera, ktry najwyraŅniej
czekaþ na niego.
- Patrz - powiedziaþ Peter pokazujĢc mu tylnĢ stronħ nadgarstka. - MoŇesz Ļmiaę siħ ze
mnie, jeĻli chcesz, ale dajħ ci sþowo honoru, Ňe sam siħ nie kþuþem... Ev spojrzaþ i
zmieszaþ siħ.
ĺniadanie rozpoczħþo siħ w akompaniamencie Ňartw, ale wkrtce dano im spokj, tak
mroczny byþ kapitan.
- Co z nim? - zapytaþ szeptem Oleg. - MoŇna by pomyĻleę, Ňe to te zwierzħta...
- Tak, ale teraz bħdzie siħ z niego Ļmiaþa caþa Galaktyka - odpowiedziaþ sĢsiad.
- WyĻmiewaę siħ bħdĢ raczej z Eva.
- Wszystkim siħ dostanie. Sþuchaj, nie wiesz, dlaczego nasze panie tak mocno siħ
wyperfumowaþy?
- Ach, wiħc i ty zauwaŇyþeĻ?
- Martwy by nie zauwaŇyþ. Kapitan podnisþ gþowħ.
- Musa!
- Sþucham, kapitanie.
- Co tam u was z wentylacjĢ? SkĢd ten zapach?
- MyĻlħ, Ňe to nasze miþe panie... Burzliwy protest zmusiþ go do zamilkniħcia.
- To wcale nie perfumy!
- My, kobiety, znamy siħ na tym!
- Cisza! - zrobiþo siħ cicho. - Brygada systemu zaopatrzenia w tlen, natychmiast
zamknĢę... Kapitan nie zdĢŇyþ dokoıczyę, gdyŇ zaciĢgnħþo takim smrodem, Ňe na podþogħ
poleciaþy odtrĢcone krzesþa, wszyscy poderwali na na nogi. W tym samym momencie
zawyþa syrena.
Ev i Resmi siedzieli odwrceni do siebie plecami, tak by mc kontrolowaę wszystkie
poĻpiesznie ustawione w sterwce ekrany. Obaj mieli na twarzach maski, choę smrd
zniknĢþ rwnie szybko, jak siħ pojawiþ, a poza tym wywoþany byþ nieszkodliwĢ wonnĢ
mieszankĢ siarkowodoru, metanu i bromku wodoru. Na skrzyŇowaniach wszystkich
korytarzy ustawiono nadajniki, tam teŇ pod sufitem pozawieszano prymitywne, ale
niezawodne puþapki. Teraz naleŇaþo juŇ tylko siedzieę i czekaę, aŇ w polu widzenia pojawi
siħ ktryĻ z uciekinierw. Pþynħþy minuty i nic siħ nie dziaþo. Selektor milczaþ - ludziom
nie w gþowie byþy teraz Ňarty. ĺciskajĢc broı, za szczelnie zamkniħtymi drzwiami,
pilnowali newralgicznych punktw statku i czekali...
Czekali, choę nikt nie byþ w stanie powiedzieę, na co.
- Nareszcie.
Ev bþyskawicznie nacisnĢþ guzik.
Stworzenie na ekranie znieruchomiaþo, jakby coĻ przeczuwaþo. Za pŅno - juŇ miotaþo siħ
w elastycznych siliketowych sieciach.
- Zþapaþ siħ! - wykrzyknĢþ kapitan.
- Uhrn - odezwaþ siħ Ev. - Chciaþbym tylko wiedzieę kto...
- Jak to "kto"? PrzecieŇ to asfet.
- Skrzydlaty asfet.
- Skrzydlaty?!
Tak, miotajĢce siħ w sieciach stworzenie miaþo skrzydþa. Jak missandr. I szeĻę koıczyn.
Jak asfet. I trĢbowaty, nagi ogon, ktrego nie miaþo Ňadne ze zwierzĢt.
- Ev - w gþosie kapitana zabrzmiaþo bþaganie. - JesteĻ przecieŇ biologiem, przecieŇ sam je
þapaþeĻ! PowiedzŇe coĻ! Twarz Eva byþa trupio blada.
- Ev! - kapitan potrzĢsnĢþ go za ramiħ.
- Patrz.
Stworzenie uspokoiþo siħ. LeŇaþo na podþodze ciemnym kþħbkiem i tylko jego ogon
poruszaþ siħ lekko. Nie, nie poruszaþ siħ. Kapitanowi ze zdumienia opadþa szczħka.
Koniec ogona wolno, lecz systematycznie rozdwajaþ siħ. Ogon przeksztaþcaþ siħ w rodzaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •