Berry Steve - Cotton Malone 01 - Dziedzictwo templariuszy, 14.05.14

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

STEVE BERRY

DZIEDZICTWO TEMPLARIUSZY

Rzekł Jezus: „Wiedzcie, że jasne się stanie to, co widzicie, oraz to, co przed waszym spojrzeniem ukryte jest. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw".

- Ewangelia św. Tomasza

Służył nam dobrze ten mit o Chrystusie.

- Papież Leon X

PODZIĘKOWANIA

Jestem szczęściarzem. Przydzielono mi ten sam zespół, z którym w 2003 roku pracowałem nad swoją pierwszą powieścią, Bursztynowa komnata. Nie­wielu autorów może liczyć na taki luksus. I znów ogromne podziękowa­nia należą się wszystkim członkom tej drużyny z osobna. Zacznę od Pam Ahearn, mojej agentki, pełnej wiary od samego początku. W drugiej ko­lejności słowa wdzięczności kieruję ku ludziom z wydawnictwa Random House. Są to: Giną Centrello, niezwykły wydawca; Mark Tavani, redaktor, którego mądrość znacznie przekracza młody wiek (a przy okazji wspaniały przyjaciel); Ingrid Powell, na którą można liczyć zawsze; ("indy Murray-to jej zasługą jest moja wspaniała prezencja podczas wywiadów (co jest trud­ną sztuką samo w sobie); Kim Hovey, prowadząca kampanię promocyjną z wprawą i precyzją chirurga; Beck Stvan, utalentowany artysta odpowie­dzialny za fantastyczną okładkę; Laura Jorstad, redaktorka o sokolim oku, dzięki której starałem się nie obniżać poziomu pisania; Crystal Velasquez, szefowa produkcji, każdego dnia sprowadzająca działania zespołu na właś­ciwy tor; Carole I >owenstein, która sprawiła, że tekst świetnie się czyta. Na koniec wyrazy podzięki wszystkim pracownikom Działu Promocji i Sprze­daży - bez ich pełnego wsparcia niewiele dałoby się dokonać.

Na odrębne podziękowania zasłużyła jedna z „dziewczyn", Daiva Woodworth, która wymyśliła imię Cottonowi Malone. Nic mogę również zapomnieć o moich dwóch innych „dziewczynach", Nancy Pridgen i Frań Downing. Im zawdzięczam inspirację przepełniającą mnie każdego dnia.

1 jeszcze kilka słów bardziej osobistych. Moja córka Elizabeth była dla mnie źródłem codziennej radości, gdy w trakcie tworzenia tej książki borykaliśmy się z niewiarygodnymi tarapatami i zgryzotami. Jest prawdziwym skarbem.

Jej dedykuję swoją książkę.

Niezmiennie.

 

 

 

PROLOG

PARYŻ, FRANCJA

STYCZRŃ 1308

Jakub dk Molay pkacnĄŁ śmierci, chociaż wIEdziaŁ, żE jkGo dusza nigdy nie dostąpi zbawienia. Był dwudziestym drugim wielkim mistrzem Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona - religijnego bractwa, z łaski Bożej istniejącego od ponad dwustu lat. Trzy miesiące temu jednak on i pięć tysięcy jego braci stali się więź­niami Filipa IV, króla Francji.

-              Powstań, jeśli łaska - polecił stojący w progu Wilhelm lmbert.
De Molay nie ruszył się z pryczy.

-Jesteś bezczelny, nawet w obliczu śmierci - skomentował z prze­kąsem dominikanin.

-Arogancja to wszystko, co mi zostało.

lmbert był człowiekiem o szelmowskiej naturze, miał końską twarz i-jak zauważył de Molay- wydawał się równie niewzruszony i nieczu­ły jak kamienny posąg. Piastował urząd wielkiego inkwizytora Francji; był też osobistym spowiednikiem Filipa IV, co oznaczało, że ma bez­pośredni wpływ na króla. Mimo to wielki mistrz zakonu templariuszy wielokrotnie się zastanawiał, czy prócz zadawania bólu coś w ogóle ra­duje dominikanina. Wiedział natomiast, co wzbudza w nim irytację.

· Nie uczynię niczego, czego pragniesz.

· Uczyniłeś już znacznie więcej, niż ci się wydaje.

13

Była to prawda i de Molay niejeden raz żałował własnej słabości. Tortury, którym poddawał templariuszy Imbert od trzynastego paź­dziernika, były nad wyraz brutalne i wielu braci przyznało się do prze­stępstw. Wielki mistrz wzdrygał się na samo wspomnienie tego, co wy­znał: że ci, których przyjmowano do zakonu, wyrzekali się Chrystusa Pana i spluwali na krzyż, wyrażając tym samym pogardę wobec Stwór­cy. De Molay dał się złamać do tego stopnia, iż podpisał list, w którym wzywał braci do wyznania przewin, tak jak on sam to uczynił, a wielu spośród zakonnych rycerzy posłuchało go.

Przed zaledwie kilkoma dniami posłańcy Jego Świątobliwości Klemensa V dotarli jednak w końcu do Paryża. Wiadomo było wszem i wobec, iż papież jest marionetką w rękach Filipa. Z tego właśnie po­wodu poprzedniego lata dc Molay przywiózł ze sobą do Francji złote floreny oraz dwanaście koni, których juki wyładowano srebrem. Gdy­by sprawy przybrały zły obrót, pieniądze te miały zapewnić templariu­szom królewską łaskę. Okazało się jednak, że wielki mistrz nie docenił monarchy. Filip nie chciał częściowej daniny. Pragnął całego majątku zakonu. Jego urzędnicy sfabrykowali więc oskarżenia o herezję i w cią­gu jednego dnia aresztowali tysiące templariuszy. De Molay zdał wy­słannikom Klemensa V relację o torturach i męczarniach, których za­znał, oraz publicznie odwołał wymuszone na nim zeznania. Nic miał też złudzeń, że akt ten pociągnie za sobą działania odwetowe.

· Domyślam się, iż w chwili obecnej Filip martwi się, że jego pa­pież może okazać się człowiekiem z charakterem - rzekł teraz.

· Niemądrze obrażać zwycięzcę - ostrzegł Imbert.

· Cóż więc byłoby mądre?

· Postępowanie zgodne z naszymi życzeniami

-Jak po czymś takim miałbym odpowiedzieć przed moim Bogiem?

-              Twój Bóg czeka, aż odpowiesz przed nim ty i wszyscy inni tem­
plariusze - inkwizytor mówił swoim zwykłym metalicznym głosem,
w którym nie brzmiał najmniejszy nawet ślad uczucia.

De Molay nie miał ochoty na dalszą dyskusję. W ciągu minionych trzech miesięcy znosił niekończące się przesłuchania oraz nieustan­ny brak snu. Zakuwano go w kajdany, stopy smarowano mu sadłem i przystawiano do płomieni, rozciągano jego ciało na madejowym łożu. Zmuszano go nawet, by patrzył, jak pijani kaci torturują innych templa-

14

riuszy, którzy w zdecydowanej większości byli zwykłymi włościanami, dyplomatami, buchalterami, rzemieślnikami, nawigatorami i urzędni­kami. Wielki mistrz stydził się tego, co wcześniej wyznał pod przymu­sem; nie miał też zamiaru dobrowolnie przyznawać się już do niczego. Leżał na cuchnącej pryczy, w nadziei, że jego nadzorca odejdzie.

Na znak Imberta dwóch więziennych strażników przecisnęło się przez drzwi, chwyciło de Molaya i postawiło go na nogi.

-              Wyprowadźcie go - rozkazał inkwizytor.

Jakub de Molay został uwięziony w paryskiej twierdzy Tempie i był w niej przetrzymywany od października poprzedniego roku. Don-żon z czterema narożnymi wieżyczkami służył za kwaterę główną tem­plariuszy - a także centrum finansowe - nic było tu więc żadnej sali tortur. Imbert improwizował, zamieniając kaplicę w miejsce niewyob­rażalnych cierpień i katuszy. Wielki mistrz w ciągu minionych trzech miesięcy odwiedzał je często.

De Molaya zaciągnięto do kaplicy i ustawiono na środku posadzki o wzorze czarno-białej szachownicy. W miejscu tym, pod gwiaździstym sklepieniem, w szeregi zakonu przyjęto wielu braci.

-              Powiedziano mi - odezwał się Imbert - że tutaj odprawialiście
swoje najbardziej sekretne ceremoniały.

Inkwizytor, odziany w czarną szatę, podszedł dumnym krokiem do jednej ze ścian podłużnego pomieszczenia, do rzeźbionego pojem­nika, dobrze znanego wielkiemu mistrzowi.

-              Przejrzałem zawartość tej skrzyni. Znajduje się w niej ludzka
czaszka, dwie kości udowe oraz biały całun. Osobliwe, nieprawdaż?

De Molay nie zamierzał w ogóle się odzywać. Przypomniał so­bie natomiast słowa, które wypowiadał każdy postulant przyjmowany w szeregi rycerskiego bractwa. „Zniosę wszystko, co raduje Boga".

-              Wielu spośród twoich braci wyznało nam, w jaki sposób tym
się posługiwaliście - rzekł Imbert, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Jakże ohydny stał się twój zakon!

Wielki mistrz miał już tego dość.

· Udzielimy odpowiedzi jedynie naszemu papieżowi, jako słudzy Sługi Bożego. On sam nas osądzi.

· Twój papież jest poddanym mojego suzerena. Z pewnością cię nie ocali.

 

Była to prawda. Wysłannicy awiniońskiego papieża zapewnili, że przekażą zwierzchnikowi Kościoła, iż de Molay wyparł się wymuszo­nych zeznań, ale jednocześnie wyrazili wątpliwość, czy odmieni to w jakikolwiek sposób los templariuszy.

-              Przywiążcie go - polecił Imbert.

Koszulę, którą wielki mistrz nosił od dnia aresztowania, zerwa­no z jego ciała. Nie było mu specjalnie żal, że ją traci, gdyż ubiór ten przesiąknięty był zapachem uryny i kału. Reguła zakazywała jednak braciom ukazywania nagości. De Molay wiedział też, że inkwizytor woli widzieć swoje ofiary bez odzienia - odarte z godności — postano­wił więc, iż nie ugnie się przed obraźliwym czynem Imberta. Miał już wprawdzie pięćdziesiąt sześć lat, ale jego ciało wciąż prezentowało się imponująco. Podobnie jak wszyscy rycerze zakonni, dbał o tężyznę fi­zyczną. Stał wyprostowany, starając się zachować godność.

· Z jakiej przyczyny muszę być poniżany? - zapytał spokojnie.

· Cóż masz na myśli? - w pytaniu inkwizytora dało się wyczuć niedowierzanie.

· Ta sala jest miejscem modłów, ty zaś odzierasz mnie z szat i wpa­trujesz się w moją nagość, wiedząc, że bracia czują odrazę przed taki­mi zachowaniami.

Imbert sięgnął do kufra i wyciągnął z niego długą płócienną tka­ninę.

-              1 wojemu zakonowi postawiono dziesięć zarzutów.

De Molay znał ich treść. Zaczynały się od ignorowania sakramen­tów, szły przez oddawanie czci bożkowi i czerpaniu korzyści z niemo­ralnych czynów, a kończyły się na aprobowaniu praktyk homoseksu­alnych.

· Największy mój niepokój — podjął dominikanin - budzi fakt, że od każdego z postulantów wymagałeś zaprzeczenia, iż Chrystus jest naszym Panem, a także kazałeś im pluć na Krzyż święty i deptać po nim. Jeden z twoich braci opowiedział nam nawet o tym, jak obsikał wizerunek naszego Pana Jezusa na krzyżu. Czy to prawda?

· ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •