Bernieres Louis de - Kapitan Corelli(1),

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lois de Bernieres
Kapitan Corelli
Captain Corelli’s mandolin
Przełożył Marek Fedyszak
Moim rodzicom,
Którzy w różnych miejscach
i na różne sposoby
walczyli przeciw faszystom i nazistom
stracili wielu najbliższych przyjaciół
i nigdy nie usłyszeli słowa podziękowania
Żołnierz
Choć uśmiech wesoły nie schodzi im z warg
I okrzyki radosne – tu, w tym świecie niemym,
Młodzieńcy smukli wędrują bez skarg,
Lecz wśród tych pól zimnych słowo – jeno cieniem.
Tutaj lok złoty w mroku traci blask,
A powietrze zbyt rzadkie, żeby unieść słowa.
Siwizny włosów nie rozjaśni brzask,
Zbyt wczesna starość o miłości słuchać niegotowa.
Lecz jęków bezgłośnych rozlega się chór
I jeden drugiego tu pyta wzajemnie:
Czy warto było stać w walce jak mur?
Kto wie, czy nie zginęliśmy daremnie?
Po rajskich polach bezkresnych, hen, hen,
Niespokojni młodzieńcy błądzą niby we śnie,
Odnaleźć pragnąc piękny, złoty sen
O świecie, który im zabrano nazbyt wcześnie.
Humbert Wolfe
I
Doktor Janis zaczyna pisać historię
wyspy i jest niezadowolony
Doktor Janis był zadowolony z dnia, w którym żaden z jego pacjentów nie umarł ani
nie poczuł się gorzej. Asystował przy zaskakująco łatwym cieleniu się krowy, naciął jeden
ropień, usunął jeden trzonowy ząb, zaaplikował pewnej kobiecie lekkich obyczajów
salwarsan, wykonał nieprzyjemną, lecz wzorcowo wręcz skuteczną lewatywę i dokonał cudu
dzięki kuglarskiej sztuczce medycznej.
Zachichotał pod nosem, gdyż ów cud bez wątpienia był już przedstawiany jako
wyczyn godny świętego Jerasimosa. Poszedł do domu starego Stamatisa, wezwany, by zająć
się jego bolącym uchem, i w pewnym momencie zapuścił spojrzenie w przewód słuchowy –
wilgotniejszy, bardziej liszajowaty i bardziej wypełniony stalagmitami niż jaskinia Drogarati.
Zabrał się do usuwania liszajów małym wacikiem, nasączonym alkoholem i owiniętym wokół
długiej zapałki. Zdawał sobie sprawę, że stary Stamatis jest głuchy na owo ucho od
dzieciństwa i że stale go ono boli, ale mimo to był zaskoczony, gdy głęboko w tej włochatej
niszy natrafił końcem zapałki na coś twardego i nieruchomego – coś, czego obecności nie
dało się wytłumaczyć ani fizjologicznie, ani anatomicznie. Podprowadził starca do okna i
otworzył na oścież okiennice. Eksplozja południowego ciepła i światła natychmiast zalała
pokój promiennym, oślepiającym blaskiem, jakby jakiś natrętny i zbyt świetlisty anioł
nieopatrznie wybrał to miejsce na objawienie. Sędziwa żona Stamatisa cmoknęła z
dezaprobatą; dobra gospodyni nie wpuszcza tyle światła do domu o tej porze dnia.
Stamatisowa była pewna, że światło wzbiło kurz; wyraźnie widziała pyłki unoszące się z
powierzchni sprzętów.
Doktor Janis przechylił głowę starca i zajrzał mu do ucha. Długą zapałką odgarnął
poszycie ze sztywnych siwych włosów, osypanych płatkami złuszczonego strupa. W środku
przewodu znajdował się kulisty obiekt. Janis oskrobał jego powierzchnię, usuwając twardą
brązową powłokę z wosku, i ujrzał ziarnko grochu. Był to bezspornie groch – jasnozielony,
lekko pomarszczony – i nie mogło być co do tego wątpliwości.
– Czy wepchnąłeś sobie kiedyś coś do ucha? – zapytał.
– Tylko palec – odparł Stamatis.
– Od jak dawna jesteś głuchy na to ucho?
– Odkąd tylko pamiętam.
Przed oczyma doktora pojawił się absurdalny obraz. Ujrzał Stamatisa jako małego
berbecia, z tą samą guzowatą twarzą, zgarbionego w identyczny sposób, z takimi samymi
kępami włosów w uszach, wyciągającego rękę do kuchennego stołu i wyjmującego suszone
ziarnko z drewnianej misy. Mały Stamatis wsunął groszek do ust, stwierdził, że jest zbyt
twardy, by go rozgryźć, i wepchnął sobie ziarenko do ucha. Doktor zachichotał i zauważył:
– Musiałeś być naprawdę nieznośnym dzieckiem!
– Był istnym diabłem.
– Milcz, kobieto, wtedy mnie jeszcze w ogóle nie znałaś.
– Wiem to od twojej matki, niech jej Bóg da wieczne odpoczywanie – odparła
staruszka, ściągając usta i zakładając ręce na piersi – i od twoich sióstr.
Doktor Janis rozważał zaistniały problem. Niewątpliwie było to ziarnko uparte i
oporne i utkwiło zbyt mocno, by je podważyć.
– Macie haczyk do połowu kiełbi, taki długi? I lekki młotek?
Małżonkowie spojrzeli na siebie, myśląc, że ich doktor musiał postradać zmysły.
– A co to ma wspólnego z bólem mojego ucha? – podejrzliwie zapytał Stamatis.
– Masz zator narządu słuchu – odparł doktor, świadom konieczności zachowania
pewnej lekarskiej mistyki. Doskonale zdawał sobie sprawę, że diagnoza „masz ziarnko
grochu w uchu" nie przysporzyłaby mu sławy.
– Mogę usunąć ciało obce za pomocą haczyka i małego młotka. To idealny sposób
pokonania
un embarras de petit pois.1 –
Wymówił francuskie słowa z przesadnie paryskim
akcentem, choć ironia w nich zawarta była oczywista tylko dla niego.
Haczyk i młotek zostały przyniesione zgodnie z jego życzeniem i Janis ostrożnie
wyprostował drut na kamiennych płytach posadzki. Potem przywołał starca i kazał mu
położyć głowę na parapecie, gdzie było dość światła. Stamatis czekał na interwencję,
przewracając oczyma, a staruszka zakryła oczy rękami i obserwowała go przez palce.
– Niech się pan pośpieszy, doktorze! – zawołał Stamatis. – Ten parapet jest rozpalony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •