Becnet Rexanne - Kameleon, Romanse i romanse

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Rok 1844. Londyn, Anglia
Eliza zawsze uważała oficjalną salę jadalną za najmniej pociągające ze wszystkich pomieszczeń w
Diamond Hall, londyń¬skiej rezydencji rodziców. Komnata przypominałajaskinię: wielka i zdobna
ponad potrzebę. Tego zaś wieczoru była na dodatek zbyt zatłoczona - choć powinna się z tego
cieszyć, gdyż goście zasy¬pywali Elizę komplementami i życzeniami szczęścia.
Zobaczyła, jak ojciec, siedzący po drugiej stronie połyskliwego mahoniowego stołu, gęsto
zastawionego srebrem z Emes, markową chińską porcelaną i waterfordzkim szkłem, daje
ukradkowego kuksańca Michaelowi. Po chwili młodzieniec posłusznie wstał. Oczy obecnych
zwróciły się ku niemu wyczekująco. Nie bez powodu! Michael Geoffrey Johnstone - jedyny
spadkobierca hra¬biego Marley, wicehrabia Cregmore - promieniował naturalną charyzmą.
Gdziekolwiek był, skupiał na sobie uwagę otoczenia. Oczywiście, pomagały mu w tym szerokie
bary, złociste loki i profil, przypominający greckie posągi, którym przyglądała się Eliza, studiując
dzieje starożytne.
Kiedy przemawiał, wszyscy słuchali uważnie. Ojciec często przytaczał jej kolejną z wnikliwych
opinii Michaela. Jej najmłodszy brat, Perry, naśladował go w sposobie układania włosów i wiązania
fontazia, a naj starszy, LeClere, starał się przypominać swoje bożyszcze w sposobie chodzenia i
mówienia - co mu się całkiem nieźle udawało. Czyż nie dość było powszechnego uwielbienia, by
wzbudzić w niej chęć ucieczki do własnego pokoju? Chętnie wymówiłaby się bólem głowy, lecz
dzisiaj właśnie nie wojno jej było tego uczynić, gdyż wszyscy obecni zebrali się, by świętować jej
urodziny. Solenizantce wypadało wyglądać na zadowoloną.
- Za zdrowie panny Elizy Wiktoryny Thoroughgood ... •
- ... która wkrótce stanie się lady Cregmore - dorzucił siedzący nieco niżej LeCIere.
- Jako żywo! - dodał Perry. - Moja siostrzyczka już długo nie będzie mną rządzić, zamiast tego
okręci ciebie wokół swojego małego paluszka! - Roześmiał się do Michaela.
Ten mrugnął do niego porozumiewawczo, a jego kształtne wargi wygięły się we wdzięcznym
uśmiechu. Ze swobodą człowieka o dużym obyciu towarzyskim przezornie zaczekał, aż ucichnie
fala chichotu, obiegająca stół, zanim podjął toast:
- Za zdrowie mojej naj droższej Elizy z okazji ukończenia dziewiętnastego roku życia. Życzę jej
wiele szczęścia!
Podniósł kryształowy kielich o pozłacanych brzegach i wypił duszkiem wino, po czym zwrócił
uśmiechniętą twarz wprost do dziewczyny:
- Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę gospodarzem na przyjęciu urodzinowym z okazji
twoich dwudziestych urodzin, które odbędzie się w naszym wspólnym domu. loby było ono równie
huczne i wesołe jak dzisiejsze!
Bólu głowy Eliza sobie nie wymyśliła, a na dźwięk toastu zawierającego aluzję do czekającego ją
małżeństwa - z najbardziej popularnym i cenionym kawalerem Anglii! - wzmógł się tak, że skronie
dziewczyny pulsowały gorączką. Rosnąca wrzawa, kolejne toasty, dreptanie służby napełniającej od
nowa kielichy ekskluzyw¬nym szampanem Veuve Cliqot, głosy gości rozbawionych napit¬kiem i
atmosferą udanego przyjęcia - wszystko to budziło w Elizie przerażenie. Głowa jej pękała, w
piersiach brakło tchu. Choć ostatnio cieszyła się dobrym zdrowiem, zaczęła się obawiać, czy nie
dostanie przy gościach jednego ze swoich dawnych ataków. Rzuciła zrozpaczone spojrzenie matce.
Konstancja Thoroughgood siedziała daleko, gdyż stół w tej olbrzymiej jadalni był aż do przesady
długi, lecz bezbłędnie rozpoznała wyraz twarzy córki. Wciąż utrzymując na obliczu wdzięczny,
pełen spokoju uśmiech, kiwnęła ręką majordomusowi, a kiedy ten dał sygnał dzwonkiem, podniosła
się od stołu.
- Myślę, iż nadszedł czas, by panie udały się na krótki wypo¬czynek - powiedziała. - Mój drogi?
Gerald Thoroughgood przełknął resztę szampana i wstał, ocie¬rając usta pięknie haftowaną lnianą
serwetką•
- Oczywiście, moja droga. Panowie, oddalmy się do palarni. Mam niezłe cygara z Indii Zachodnich.
Eliza zapomniała o dokuczliwych słowach Perry'ego sprzed chwili z wdzięczności, że to on, a nie
Michael, odsunął jej krzesło i pomógł wstać od stołu. Obawiała się bowiem, że gdyby to Michael
Johnstone, wzór wszelkich cnót, ujął ją pod łokieć, resztka powietrza uciekłaby ze ściśniętych płuc i
mogłaby zadusić się na śmierć.
Czemu rodzice wpadli na pomysł, by połączyć ją z tym wzorcem doskonałości? Owszem, ich
związek wydawał się dobrany, gdyż na pozór wiele ich łączyło: pozycja społeczna i bogactwo. I,ecz
podczas gdy on był niezwykle przystojny, piękny aż do przesady, Eliza - choć nie brakowało jej
urody, o czym gorąco zapewniało kilku wcześniejszych kandydatów do ręki - nie mogła się z nim
równać w tym względzie. Poza tym Michael był bystry, obyty towarzysko i wygadany. Czy to na
polowaniu, w pokoju bilar¬dowym, czy w Izbie Lordów, ten młody Anglik zawsze czuł się panem
sytuacji. Eliza dobrze o tym wiedziała! Bezustannie przy¬pominały jej to pochwalne pienia
rodziców, braci i wszystkich pozostałych krewnych.
Ona zaś była inna: nieśmiała, kryjąca się w cieniu myszka, pragnąca jedynie znaleźć cichy kącik do
czytania czy ręcznych robótek. Nie miała w naturze nic z byskotliwości, nie była nawet zabawna.
Kuzynka Jessica Haberton zdecydowanie bardziej na¬dawałaby się na żonę Michaela. Dlaczego nie
zalecał się raczej do niej? Eliza nie potrafiła tego zrozumieć.
Oczywiście, na początku czuła się zaszczycona jego atencją.
W sezonie przyjęć Michael stawiał się na każdym balu, w którym brała udział, tańczył z nią tak
często, jak tylko było to możliwe w granicach dobrego wychowania. Co najmniej raz w tygodniu
składałjej wizyty, za każdym razem przynosząc troskliwie dobrany drobny podarek: emaliowany
naparstek, szkatułkę na przybory, ozdobionąjej inicjałami, poduszeczkę do igieł, naszywaną
maleń¬kimi muszelkami ... Właśnie w tym czasie, gdy jego intencje stały się jasne, Eliza zaczęła
odczuwać pierwsze objawy paniki. Poślubiwszy Michaela, będzie musiała prowadzić nie jeden, a
kilka domów, organizować przyjęcia dla licznej hordy jego przyjaciół i jeszcze liczniejszej -
wspólników w interesach. Jednym słowem, czekała ją rola, jaką w życiu jej ojca pełniła matka, tyle
że na większą skalę.
Co prawda Eliza dumna była ze swego domu i uwielbiała wprowadzać w nim upiększenia; lecz
obawiała się drugiej części obowiązków małżonki: nie była dobra w zabawianiu towarzystwa. Jej
matka to co innego! Bez wysiłku przyciągała do siebie ludzi i miała dar stwarzania atmosfery, w
której goście czuli się swobod¬nie i mogli bawić się wesoło. Eliza zdawała sobie sprawę, że nigdy
nie zdoła opanować tej umiejętności. Nawet nie wiedziałaby, od czego zacząć.
Poza tym była chora. Od urodzenia nie cieszyła się dobrym zdrowiem.
Och, czemu musi wyjść za mąż za Michaela? Czemu w ogóle musi wychodzić za mąż? Tysiąckroć
bardziej wolałaby zostać w domu - w każdym razie przynajmniej przez kilka najbliższych lat. -
Skarbie, czy dobrze się czujesz? - spytała matka, chwytając ją pod ramię i kierując się do salonu. -
Czyżbyś znowu miała trudności z oddychaniem?
- Gdybym mogła przez chwilę zostać sama ... - szepnęła dziew¬czyna drżącym i słabym głosem.
Konstancja Thoroughgood bez zbędnych komentarzy popchnęła córkę w stronę sypialni,
zarezerwowanej specjalnie dla Elizy na parterze rozległej rezydencji. Wciąż uważano ją za zbyt
słabą, by mogła codziennie wspinać się po schodach wiodących do pokoi sypialnych. Ostrzegano
ją, że taki wysiłek zbytnio obciążałby słabe płuca i mógłby doprowadzić do ataku duszności, jakie
miewała w dzieciństwie. Ale Eliza wolałaby cierpieć katusze wspinaczki po schodach niż
małżeństwo z Michaelem.
- Klotyido, czy nie sądzisz, że należy przygotować namiot parowy? - zwróciła się Konstancja do
wiernej pokojówki, gdy tylko znalazły się za zamkniętymi drzwiami pokoju. - A może wystarczy,
jeśli rozluźnię nieco suknię i zwilżę jej nadgarstki i szyję ... Szybko, mamy zaledwie kilka minut.
Spojrzała na córkę łagodnymi orzechowymi oczami:
- Elizo, kochanie. Postaraj się opanować podniecenie. To przecież tylko przyjęcie urodzinowe!
_ Tak, mamo _ posłusznie odrzekła dziewczyna. Lecz gdy oparła głowę na poduszkach zdobnej
złotym reliefem kanapy w greckim stylu, powieki same opadły jej na oczy. - Spróbuję- dodała
jeszcze wątlejszym głosem.
Wywarło to na jej rodzicielce pożądany efekt: matka ujęła dłoń Elizy i zaczęła po cichu mierzyć jej
puls.
_ Czy teraz oddycha ci się nieco lżej? Powoli. I licz oddechy, jak ci radził doktor Smalley. Uspokój
się••• to tylko przyjęcie urodzinowe _ powtórzyła głosem dalece mniej pewnym niż poprzednio.
Dziewczyna wykorzystała nadarzającą się okazję:
_ Wiem, że to tylko przyjęcie, ale Michael... i myśl o nad¬chodzącym weselu ... Mamo, proszę,
porozmawiaj jeszcze raz z papą. _ Otworzyła oczy i błagalnie wpatrzyła się w twarz matki. _
Proszę, obiecaj, że go namówisz, by ponownie rozważył całą sprawę!
Po chwili milczenia Konstancja zmarszczyła czoło.
_ Klotyido, zostaw nas same. - Gdy pokojowa opuściła sy¬pialnię, ujęła dłonie dziewczyny. -
Małżeństwo to twój obo¬wiązek, wiesz o tym doskonale. Ojciec dołożył starań, by znaleźć ci taką
partię jak Michael, dobry i wykształcony czło¬wiek. Jego szlachetna krew i nasz majątek wspaniale
się uzupełniają.
_ Tak. .. Michael z pewnością jest chodzącą doskonałością- przyznała Eliza z goryczą.
_ Nie pojmuję twych wahań, córeczko. Zachowujesz się tak, jak gdyby brak wad przynosił mu
ujmę!
Eliza uniosła się nieco na kremowo-złotych poduszkach kanapy i oparła stopy na drogocennym
antyku, który wyścielał podłogę: dywanie z Aubusson.
_ Onjest bez skazy, aja ... w porównaniu z nim jestem żałosna!
_ Elizol To nieprawda! Jesteś urocza. Każdy mężczyzna byłby zachwycony, żeniąc się z tobą•
Dziewczyna rzuciła matce bolesny uśmieszek.
_ Przyznaję, że tworzymy "uroczą parę", jak powtarzają do znudzenia wszyscy znajomi, i z
pewnoścją również wszyscy nieznajomi, odkąd ty i papa ogłosiliście nasze zaręczyny. Lecz nie o to
chodzi, mamo, chodzi o coś poważniejszego. To sięga głębiej, on jest... - Urwała, nie potrafiąc
znaleźć odpowiednich słów wyjaśnienia. - Michael jest. .. zbyt wielki ... dla mojej skromnej osoby.
- To po prostu nieprawda - powtórzyła matka.
Lecz obie wiedziały, że dziewczyna trafiła w sedno. Eliza Wiktoryna Thoroughgood była
niezaprzeczenie jedną z najbogat¬szych dziedziczek w wieku odpowiednim do małżeństwa na
wyspach brytyjskich, ale po chorowitym dzieciństwie wyrosła na zamkniętego w sobie, nieco
drętwego mola książkowego. W porów¬naniu z towarzyskim i popularnym Michaelem
Johnstone'em można było wręcz uznać ją za pustelniczkę. On świecił jasnym płomieniem, jak
latarnia morska na skale Lancaster, ona skwierczała słabym ognikiem, niczym woskowa świeca.
- Michael nie okazuje najmniej szych wątpliwości wobec pla¬nowanego ożenku, więc i ty nie
powinnaś się wahać - upomniała ją matka.
- No tak, ale on mnie z pewnością' przeżyje _ oświadczyła Eliza. Chwytała się słomki, bezwstydnie
próbując wzbudzić w mat¬ce współczucie płynące z lęku o jej zdrowie. Czyż miała jednak wybór?
Biorąc zaś pod uwagę historę jej licznych chorób, mogła przecież mieć rację.
- Cóż za straszne rzeczy mówisz, moje dziecko!
- Któż jednak wie, czy nie prawdziwe! Niemożliwe, bym przeżyła męki porodu, jeśli w ogóle uda
mi się przetrwać trudy związane z małżeńskimi zabiegami męża. Oczywiście, zakładając, że czuje
do mnie choćby naj lżejszą inklinację. - Nagle uświadomiła sobie, że przez cały okres zalotów ani
razu nie poprosił nawet o marnego całusa. Dopiero na przyjęciu zaręczynowym obdarzył ją
cnotliwym i przelotnym pocałunkiem, jakiego oczekiwało zaproszo¬ne na tę uroczystość grono. Z
pewnością cmoknięcie to nie przypominało w niczym namiętnych pocałunków, o jakich czytała w
książce lady Morgan i w wystrzępionym egzemplarzu z dziełami Arystotelesa, książki LeClere'a, do
której ukradkiem zajrzała.
- Elizo Wiktoryno! Nie mam zamiaru wysłuchiwać podobnych bredni! Zobaczysz, że małżeństwo
wyjdzie ci na zdrowie. Zmiana otoczenia ... wojaż na kontynent... Kiedy wrócicie, będziesz nie do
poznania, tyle nabierzesz sił. Jestem tego pewna.
Lecz Konstancja Thoroughgood nie czuła pewności, którą głosiła z takim przekonaniem. Eliza
nigdy nie odznaczała się wytrzymałością, a choć już .od dawna nie miała żadnego z tych
przerażających ataków astmy, które prześladowały ją w dzieciń¬stwie, zawdzięczała to wyłącznie
starannej opiece, jaką ją ota¬czali. Doktor Smalley czuwał nad jej stanem, a rodzina ściśle
stosowała się do jego zaleceń. Żadnych jazd konno. Żadnych spacerów, z wyjątkiem krótkich
przechadzek, jeśli dzień okazał się ciepły i bezwietrzny. Musiała przebywać w dobrze ogrza¬nych
pomieszczeniach i wystrzegać się emocji, aby nie narażać płuc na nadmiemy wysiłek. Wystarczyło,
by Konstancja przywołała wspomnienia twarzyczki córki, siniejącej z braku tlenu, i przejmujący,
chrapliwy dźwięk powietrza z trudem wciąganego walczącymi o oddech ustami, żeby wrócił lęk o
życie tego słabowitego dziecka.
Bóg pobłogosławił ją krzepkimi i zdrowymi synami, LeClere'em i Perrym, ale ukochane
maleństwo, Eliza, od urodzenia było chorowite. Cała rodzina poświęcała wiele starań i troski, by
dać jej jak najlepszą opiekę. Przy jej łóżku zainstalowano specjalny dzwonek. Wystarczyło jedno
pociągnięcie, by ktoś do niej po¬śpieszył. Żyjąc w zamknięciu wymuszonym przez chorobę,
dziew¬czynka stosunkowo wcześnie zainteresowała się książkami. Wypełniała czas szkicowaniem,
malowała udane obrazy i czytała, wszystkie chwile spędzając w domu. Jedyny wyjątek stanowiły
krótkie spacery po tarasie rezydencji w pogodne dni.
Jasna karnacja, wyraziste szare oczy i błyszczące'ciemne włosy czyniły tę delikatną dziewczynę
urokliwą. Sylwetkę miała drobną, lecz kobiecą, wypełnioną we wszystkich właściwych miejscach.
Mimo niewątpliwej urody roztaczała wokół aurę kruchości, jak laleczka z porcelany, którą łatwo
rozbić nieostrożnym ruchem.
Rodzina przyzwyczaiła się już do jej delikatnego zdrowia.
Kiedy tylko uważali to za możliwe, włączali ją w swe zajęcia i rozrywki, a gdy uciekała w zacisze
biblioteki, nie przejmowali się zbytnio. Zaręczyny przyniosły ze sobą jednak pogorszenie stanu
Elizy i wywołały zaniepokojenie bliskich.
Konstancja pomogła córce wstać i choć dziewczyna ociągała się, zaprowadziła ją z powrotem do
gości, lecz w głębi duszy wciąż zastanawiała się, czy nie powinna jednak porozmawiać jeszcze raz
z mężem.
W salonie Eliza skierowała się do jednego z przepastnych foteli w stylu chippendale, stojącego w
pobliżu kominka, gdyż w olbrzymich pomieszczeniach było jej ciut za chłodno. Skinęła na ciotkę
Judith, by siadła koło niej. Wszystko, byle nie towarzystwo Michaela! Gdy do pokoju weszli
mężczyźni, Perry przytoczył do nich fotel A'ubreya, syna ciotki, i na chwilę Eliza zapomniała
zupełnie o istnieniu narzeczonego. Dziesięcioletni kuzynek Aubrey był przykuty do inwalidzkiego
wózka, odkąd zeszłego lata połamał dotkliwie stopę podczas konnej przejażdżki. Kości nie zrastały
się prawidłowo i chłopiec wciąż nie mógł chodzić. Jego ojciec, sir Lloyd Haberton, kazał
zaprojektować ten wózek specjalnie dla syna, lecz chłopiec najwyraźniej cierpiał na godności,
występując w nim publicznie.
- Witaj, Aubrey! Chyba jeszcze nie podziękowałam ci za przybycie na moje przyjęcie urodzinowe,
no i za ...
- Kiedy wreszcie wrócimy do domu? - Aubrey przerwał jej niegrzecznie, zwracając się do matki. -
Wszyscy się na mnie gapią. Chcę wracać do domu!
- Cii - syknęła Judith z naganą w głosie, rzucając dokoła ukradkowe spojrzenia. - Nie powinieneś
się tak zachowywać, mój drogi.
- Ale stopa mnie boli - nie ustępował chłopiec, krzywiąc bladą twarzyczkę. - Wiesz, że ból się
wzmaga, gdy jest mi zimno.
- Pozwól, popchnę wózek bliżej ognia - zaofiarowała się Eliza, wstając z fotela.
- Zostaw, Elizo. Wiem, że jesteś zbyt słaba, by pchać wózek. ¬Judith skinęła na służącego, który
kręcił się w pobliżu.
W tym momencie Eliza dostrzegła ojca; zbliżał się do niej, a Michael postępował w ślad za nim.
- Córeczko, jesteśmy. Michael i ja właśnie ...
- Och, Michael! Świetnie, że przyszedłeś, jesteś tu potrzebny - Eliza wpadła na pomysł zrodzony z
desperacji. Michael zawsze zachowywał się tak piekielnie uprzejmie, więc i tym razem nie będzie
w stanie odmówić jej prośbie! - Widzisz, Aubreyowi nie jest wygodnie. Może poczuje się lepiej,
jeśli zabawi się z małą Tattie? Proszę cię, postaraj się ją odnaleźć!
- Ależ, Elizo ... - zaczął ojciec.
- Nie, nie! Będę szczęśliwy, mogąc się przysłużyć Elizie w ten sposób! - Michael pochylił się w
przelotnym, acz pełnym galanterii ukłonie i posłał jej olśniewający uśmiech. - Czy dasz mi jakieś
wskazówki, gdzie najlepiej jej szukać?
Eliza zmarszczyła czoło, udając głębokie zamyślenie, choć w gruncie rzeczy usiłowała w ten
sposób opanować panikę, jaka zawsze ją ogarniała, gdy Michael skupiał na niej swój szarmancki
wdzięk.
_ Całkiem możliwe, że jest teraz w buduarze - skłamała,
powtarzając sobie, że to instynkt samozachowawczy podyktował jej tak niecny wybieg.
Michael oddalił się, by wykonnć polecenie. Dziewczyna wie-
działa, że nie pójdzie mu to łatwo, gdyż jej stara kotka najpewniej znajdowała się teraz w kuchni,
zwinięta w kłębuszek w swoim ulubionym zakątku między skrzynią z węglem i zbiornikiem
wodnym wielkiego pieca kuchennego. Tam było jej ciepło i czuła się bezpiecznie, ukryta przed
wszystkimi z wyjątkiem najbardziej zaufanych, którzy dokładnie wiedzieli, gdzie jej szukać.
Michaelowi nigdy nie uda się odkryć kryjówki Tattie, więc moźe Eliza uniknie dzisiejszego
wieczoru katuszy jego towarzystwa.
Nie zmniejszyło to wprawdzie rozdrażnienia małego Aubreya.
_ Moja kotka spodoba ci się na pewno - próbowała rozchmurzyć go Eliza, lecz twarz chłopca
wciąż wykrzywiał grymas niezadowolenia.
_ Nienawidzę kotów - rzucił.
_ Och, ja też - mruknął Gerald Thoroughgood, patrząc na córkę chmurnym wzrokiem. -
Szczególnie gdy wykorzystuje się je jako błahy pretekst...
_ A jakie zwierzęta lubisz? - spytała Eliza chłopca, zdecydowana udawać, że nie dostrzega
obecności ojca.
_ Lubił psy i konie - wtrąciła się ciocia Judith.
_ Ale koty potrafią być całkiem zabawne - nalegała Eliza, próbując sprowokować Aubreya do
odpowiedzi. - A już kociaki są doprawdy komiczne! Skręcają się i walczą ze sobą jak małe małpki!
_ Podarowaliśmy mu pieska pokojowego, takiego małego, by mógł go trzymać na kolanach. -
Judith wyciągnęła rękę, żeby odsunąć z czoła syna czarny lok, ale dziecko szarpnęło się do tyłu,
więc niechętnie cofnęła dłoń.
W ciągu czterech miesięcy, które minęły od wypadku, Eliza nieczęsto widywała kuzyna, lecz matka
na bieżąco informowała ją o postępach rekonwalescencji, a raczej o ich braku. Patrząc teraz na
przykute do wózka, naburmuszone dziecko, zmuszone do udziału w spotkaniu pełnosprawnych
ludzi, z których społeczności czuło się wykluczone, Eliza doskonale pojmowała jego uczucia. Co
prawda ograniczenia jej zdrowia nie rzucały się w oczy tak jaskrawo jak kalectwo Aubreya, gdyż w
każdej chwili mogła wstać i odejść, lecz czuła się nie mniej od małego inwalidy odcięta od nurtu
codzienności. Jaka szkoda, że nie było w ich świecie miejsca, gdzie podobne im dwojgu istoty
mogły się spotykać - w którym kalecy, chorzy czy odmieńcy stanowiliby normę, a nie odstępstwo
od niej.
Naraz wpadła na pomysł tyle dziwaczny, co pociągający. Nie potrafiłaby wskazać źródła nowej idei
- być może pochodziła z jej lektur: może wyczytała ją w gazecie, którą ojciec codziennie przynosił
do domu, a może trafiła na nią w broszurze podróżnej pióra ekscentrycznej diuszesy ż Kornwalii,
którą czytała zeszłej wiosny? .. A może myśl ta zrodziła się w jej głowie, gdy przeglądała książkę o
zwyczajach ptaków wędrownych, zamieszkujących wybrzeże Atlantyku?
Jakiekolwiek było wyjaśnienie tej zagadki, Eliza doznała olśnie¬nia, które przyniosło rozwiązanie
dręczącego ją dylematu: Madera! Wyspa na oceanie, port wypoczynkowy dla niezliczonych rzesz
ptaków, ciągnących na zimowe leże i wracających do Europy, służąca też za schronienie
podróżnym szukającym ucieczki od chłodu i wilgoci angielskich zim! Balsamiczne wody
południowych mórz, omywające brzegi wyspy, zwabiły na nią wielu Anglików, którzy utworzyli
prawdziwą zimową kolonię chorowitych i kalek. Jeśli pojedzie tam z Aubreyem, oboje wtopią się w
tłum podobnych sobie; w dodatku przynajmniej na jakiś czas ucieknie od Michaela i machinacji
ojca, pragnącego wyswatać ją jak najszybciej.
Pochyliła się do przodu, a szare oczy zabłysły nadzieją:
- Właśnie wpadłam na naj cudowniejszy pomysł - zaczęła. Jeszcze długo po tym,jak odeszli ostatni
goście, trwała dyskusja,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •