Bitewny Sylf - rozdział 7,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 7
Devon wyjechał ze stolicy na wynajętym koniu wzdłuż głównej drogi,
przyspieszając go do galopu, który mógł utrzymać przez pewien dystans. Koń
był jednym z tych, których używał wcześniej, ciemno kasztanowy z białym
nosem. Bestia była do niego przyzwyczajona, a jej uszy stawały żarliwie gdy
przyśpieszał. Pysk konia był twardy po latach wynajmowania go
niekompetentnym jeźdźcom, ale stworzenie odpowiadało dość dobrze na
wędzidło, a jego chód był gładki.
Airi unosiła się nad jego głową, wichrząc włosy Devona. To był jej sposób
okazywania uczuć i próbował się zrelaksować jadąc. Nie dojedzie tam szybciej
niż to możliwe. Z jego ojcem wszystko będzie w porządku. Właściwie, pewnie
zrobił już to co zrobiłby jego syn – chwycił buty i płaszcz i uciekł. Devon mógł
nawet znaleźć ojca na drodze, zmierzającego ku miastu. To była pocieszająca
myśl.
W większości. To i tak piętnastomilowa jazda z miasta do wioski ojca.
Devon opadł na siodle i próbował nie myśleć czemu może musieć stawić
czoła, co było po prostu jedną ze zbyt wielu rzeczy, które nie były normalne:
dziewczyna z bitewnikiem, dwaj bitewnicy wysłani by zniszczyć piratów dość
śmiałych by napaść na statki króla, plotka że książę korony jest martwy. Nikt
nic nie wiedział. Nikt przynajmniej nie wiedział na pewno. Devon
podejrzewał, że gdyby wiadomo było coś więcej niż plotki, nie zostałby
zwolniony. Krążyły nawet historie, że dziesięciu innych bitewników zostanie
zwołanych do zamku! Chociaż o tym zawsze mówiono. Generałowie i ich
bitewnicy zostawali w osobnych twierdzach przez większość czasu i król
nigdy nie zwoływał ich wszystkich na raz. Nie ze zniszczeniami jakie mogli
spowodować bitewnicy. Devon widział raz magię bitewnika, a to tylko był
test. Wzgórze już nie istniało. Ani więźniowie, którzy zostali do niego
przykuci.
Teraz stawi czoła bitewnikowi, o którym wiedział, że nie jest plotką. Devon
odetchnął głęboko, próbując uspokoić nerwy. Już mógł poczuć nienawiść,
otaczającą go i niszczącą.
Airi nagle przestała się bawić jego włosami, unosząc się nad nim obronnie.
Devon spojrzał za siebie. Inny mężczyzna galopował, jego wysoki siwek miał
lepszy krok niż kasztan. Poczuł jak zaciska mu się żołądek, gdy poznał Leona
Petrule’a, głowę ochrony króla i mistrza bitewnika. Rękę miał uniesioną w
pozycji sokolnika, Ril jechał na niej łatwo. Bitewnik gapił się na Devona, który
się wzdrygnął. Tego nie oczekiwał.
Leon podjechał do niego i zwolnił odrobinę, jego siwek wyrównał krok z
kasztanem. Mistrz bitewnika spojrzał na Devona zwyczajnie, a ten nagle
poczuł, że musi wyjaśnić swoją obecność tutaj. Nie wątpił, że mężczyzna go
rozpoznał. Airi unosiła się powyżej, gotowa złapać go i uciec jeśli będzie to
konieczne. Jeśli mogła prześcignąć bitewnika. Ptak spojrzał prosto na nią
zanim zwrócił spojrzenie na Devona.
- Dzień dobry, mój Lordzie Petrule – wykrztusił Devon. – Miłe popołudnie
na przejażdżkę.
- Odrobinę na to późno – odpowiedział mężczyzna. – Zawsze wyjeżdżasz
tak blisko zachodu słońca?
Devon przełknął, próbując wyglądać naturalnie. Jego jedyną pomocą było
to, że każdy mężczyzna w królestwie był nerwowy w pobliżu Rila.
- Jadę zobaczyć się z ojcem – przyznał – częściowo kłamiąc. – Źle się miewa.
- Przykro mi to słyszeć.
Mistrz bitewnika znów spojrzał w przód. Ril syknął, trzepocząc skrzydłami,
jego aura nienawiści wzrosła. Jak Petrule znosił tego bitewnika bez popadania
w szaleństwo?
- A ty, mój panie? – zapytał, bojąc się odpowiedzi.
Mistrz spojrzał na niego kątem oka, a Devon próbował się nie wzdrygnąć.
- Szukam kogoś – odparł cicho mężczyzna i zostawił to tak.
Devon czuł się chory. Mógł sobie wyobrazić kogo szukał człowiek króla. Co
jeśli ją znajdzie? Devon spojrzał na Rila i spróbował sobie wyobrazić dwóch
walczących bitewników. Nie mógł.
- Sam wyglądasz na chorego – zauważył Leon.
Devon zadrżał.
- To twój bitewnik – powiedział. – Jest raczej denerwujący.
- Tak – Leon spojrzał na bitewnika z czymś co mogło być tylko uczuciem,
chociaż ciężko w to uwierzyć. – Musi być łatwiej z powietrznym sylfem.
- Tak, mój panie – wykrztusił Devon i poczuł jak Airi tańczy ponad nimi.
- Nie ma niczego innego takiego jak bitewnik – kontynuował mężczyzna. –
Sprawiają, że musisz na wszystko zapracować.
- Tak, mój panie – odparł Devon, nie wiedząc co innego mógłby powiedzieć.
Jakiś czas jechali w ciszy. Wciąż była jeszcze godzina do zmierzchu, ale
słońce powoli znikało za horyzontem. Devon próbował wymyślić dlaczego
Leon jechał razem z nim, ale mógł tylko zgadywać, że mężczyzna pragnął
towarzystwa. To albo wiedział, że został okłamany.
Na wprost, w końcu zobaczyli skrzyżowanie.
- Tu jadę na prawo, mój panie. Wioska mojego ojca tam leży – powiedział
Devon.
Leon skinął.
- Równie dobrze mogę do ciebie dołączyć. To równie dobry kierunek żeby
zacząć jak każdy inny.
- Tak, mój panie – odparł młodzieniec, jego serce opadło w piersi.
Dotarli do skrzyżowania i skręcili, ich konie ruszyły traktem zniszczonym
przez setki wozów. Wybierając gładszą północna drogę, znów przeszli w
galop, jadąc bok przy boku. Robiło się zimniej i Devon zacisnął wokół siebie
płaszcz.
- Znasz jakieś dziewczyny z wioski ojca? – nagle zapytał Leon. –
Dziewczyny z długimi, rudymi włosami które noszą spinkę z zielonym
motylem? – Uniósł delikatny przedmiot w ręce.
Devon poznał to natychmiast i w gardle mu zaschło.
- Uch…
Nagle, ryk. Oba konie zarżały, cofając się i Devon musiał walczyć o kontrolę
nad kasztanem – i sobą, bo ogarnęła go przejmująca nienawiść i usłyszał
głęboki głos krzyczący: „SOLIE JEST MOJA!” Odbijało się to echem wszędzie i
Ril się wyprostował, rozciągając skrzydła i nagle ptak również krzyczał, jego
nienawiść uderzyła.
Gdy jego siwek znów się cofnął, Leon przeklął, jedną ręką obniżając głowę
konia gdy drugą uniósł.
- Ril! Idź! – Gdy opuścił rękę, bitewnik już był w powietrzu, ruszając w
niebo. Ril zniknął w chmurach, zmierzając ku wiosce.
- Och, bogowie! – sapnął Devon. Obrócił gwałtownie głowę kasztana i
popędził bestię naprzód, zmierzając w stronę domu ojca. Koń przeszedł w
galop, grzmiąc kopytami po drodze.
Pół sekundy później, człowiek króla go minął, schylony nisko nad karkiem
konia. Devon przyspieszył swojego, próbując go dogonić. Airi zawodziła w
panice, biegnąc przy jego boku.



Solie krzyknęła w panice gdy świat eksplodował, płomień wypełnił pole jej
widzenia, gdy Heyou otoczył ja swoim kształtem, chroniąc przed tym. Przez
moment była zamknięta w jego ciepłej ciemności i słyszała jak zawył, jego
nienawiść była wyczuwaną siłą. Mogła wyczuć jego ochronę, jak również jego
strach. Coś w niego uderzyło i zadrżał. Nie mógł tak walczyć, zrozumiała.
Heyou również to zrozumiał. Po chwili znów był człowiekiem, cienie czerni
wirowały wokół niego jak eteryczne skrzydła i rzucił ją w wolne miejsce. Solie
upadła z wrzaskiem i spojrzała w górę. Chata płonęła, rozpadlina głęboka na
dwie stopy rozciągała się ku niej. Rozdarta ziemia dymiła, otaczając Heyou
gdy się obrócił, patrząc w przeciwnym kierunku.
Coś błysnęła na niebie i Solie patrzyła jak ptak zawrócił w powietrzu,
ponownie zmierzając w ich kierunku. Zanurkował, jego szpony były
podwinięte a skrzydła rozciągnięte. Zmierzał prosto na Heyou i niewidzialna
ściana destrukcji czyniła chaos przed nim.
Heyou skrzyżował ramiona, blokując tę siłę i samo powietrze wokół niego
krzyknęło, drżąc. Chwilę później ptak go minął, obniżając lot a Heyou obrócił
się, transformując. Masywne czarne szczęki zamknęły się tuż za ogonem
ptaka, ale jastrząb zdołał uciec i wystrzelić w niebo by ponownie zaatakować.
Solie wstała z trudem, przerażona. Nie było w wiosce ani na ziemiach w
pobliżu miasta nikogo, kto nie poznałby królewskich bitewników. Jakkolwiek
Ril był zamknięty w jednej formie, podczas gdy Heyou mógł swój zrzucić
kompletnie, z krzykiem wznosząc się w niebo. Ptak i czarna chmura
wystrzelili w przód, znikając z widoku. Ciągle czuła ich nienawiść, absolutną
wzgardę dla siebie nawzajem.
- Heyou! - Krzyknęła, nie chcą żeby został ranny. Jeśli ją słyszał, nie
odpowiedział.
Dwaj bitewnicy znów się pojawili, zderzając się, siła ich kontaktu uderzyła
na miasteczko poniżej, przewracając ludzi. Grzmot rozbrzmiał chwilę później,
ogłuszając Solie. Wyciszyło to dźwięki krzyków i paniki. Ludzie i zwierzęta
próbowali uciekać we wszystkich kierunkach, ale sylfy walczyły dokładnie
nad wioską, sypiąc iskry w każdym kierunku i nikt nie był pewny gdzie
uciekać. Jedno uderzenie zniszczyło mały sklep, podczas gdy drugie uderzyło
w sad w którym najpierw wylądowali Solie i Heyou.
Solie zaczęła płakać, nie wiedząc co robić.



Heyou rzucił się na drugiego bitewnika, uderzając w niego swoją energią,
ale ptak unikał każdego ataku, wirując wokół niego i próbując zajść go od tyłu.
Heyou niemal wychodził z siebie, żeby dalej mieć przeciwnika na wprost. Nie
mógł zrozumieć dlaczego inny bitewnik, dużo starszy niż on, nie zmieniał
kształtu. W końcu zrozumiał, że nie mógł i jego ekscytacja wzrosła. To jedyna
walka, w której miał przewagę.
Minuty później, stało się jasne że ta przewaga wcale nie była duża. Drugi
bitewnik mógł utknąć jako ptak, ale był zbyt szybki by go uderzyć. Unikał
najlepszych uderzeń Heyou, a wioska poniżej za to płaciła: połowa budynków
stała w płomieniach, ludzie i zwierzęta próbowali uciec. Nieszczęsne ofiary
leżały porozrzucane wszędzie.
Niektóre ciała nosiły długie spódnice. Heyou czuł agonię i wstyd i
zdesperowane przerażenie, że Solie skończy złapana w wymianie ognia.
Chociaż drugi bitewnik nie wziął jej na cel – wyraźnie chciał Heyou. Co
znaczyło, że z Solie wszystko będzie w porządku. Czuł jej strach i
dezorientację, ale nie ból. Gdyby była ranna, wiedziałby. Gdyby została zabita,
straciłby uścisk na tej rzeczywistości.
Myśl była przerażająca i wznowił ataki, teraz ostrożny by unikać bezładnych
uderzeń energią na przeciwnika; to było zbyt wyczerpujące i nieprecyzyjne.
Zamiast tego ruszył naprzód, próbując walki z bliska – i krzyknął, gdy szpony
ptaka rozdarły jego osłonę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • braseria.xlx.pl
  •